Witajcie,
W dzisiejszym wpisie podzielę się z Wami moimi przemyśleniami nt. pracy w Browarach Łódzkich. Zaczynajmy!
Tak bardzo nie wiem od czego by tu zacząć. O, wiem. Będzie tu sporo bluzgania. Tak dla ostrzeżenia, żebyście potem nie marudzili jaki to ja wulgarny jestem. Zrozumiecie mnie w momencie, gdy wszystko, co tu napiszę, do Was dotrze. Jeszcze jedno: nie napiszę tu nic o procesie produkcji ani o tym jak wygląda hala czy maszyny. Powód jest prosty: nie ma takiej potrzeby, poza tym zanudzilibyście się na śmierć. A, jeszcze mała legenda:
Puszka- rozlewnia puszek, tam produkuje się różne marketowe śmieci, których cena nie przekracza 2zł
końcówka- miejsce, do którego przychodzą zgrzewki piwa i gdzie kładzie się je na palety
PETy- rozlewnia plasitkowych butelek
Na początek dostałem umowę na tydzień, jako tzw. "OHP-owiec". Zrozumiałe, miałem się określić, czy pasują mi warunki i czy chcę podjąć dalszą współpracę. Od razu mogę powiedzieć, że tydzień to zdecydowanie za mało czasu na pełne zapoznanie się z tym burdelem. W tym pierwszym tygodniu pracowałem na popołudnie i na noc. I tu dochodzimy do pierwszego zgrzytu. BŁ mają pracownika za paproch, którym można rzucać po zmianach i stanowiskach wedle uznania. Dodam tutaj, że mimo tego, że w drugim tygodniu byłem wpisany na rano na puszkę, pracowałem dwa razy od 8 do 16, raz od 14 do 22 i dwa razy na noc. Mimo faktu, iż wyraźnie zaznaczyłem, że studiuję zaocznie i pójdę na noc tylko wtedy, gdy wypadnie mi taka zmiana. Zostałem olany.
Do drugiego zgrzytu doszło w momencie, kiedy wszedłem na halę. Zero klimatyzacji. Nawet głupich plastikowych wiatraczków nie ma (oprócz gabinetów władz wyższych). W lato podobno nie da się wytrzymać. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak wycieńczony i odwodniony może być człowiek po ośmiu godzinach pracy w takich warunkach. Poza tym bardzo łatwo w takiej duchocie o zapalenie płuc. Wystarczy wyjść na dwór się ochłodzić. Nie ma mowy, żebyś nie przyszedł do pracy, jak jesteś chory. O ile nie masz urlopu lub nie dostarczysz zwolnienia, to nie ma szans. Dwa razy zdarzyło mi się pracować z tak chorymi ludźmi, którzy gorączkowali na moich oczach. Nikt się tym oczywiście nie interesuje, bo przecież pracownik to tylko tania siła robocza. A skoro o zdrowiu mowa, opowiem Wam krótką historię. W drugim dniu mojej pracy w stopę dość mocno wbił mi się kawałek szkła (praca polegała na tłuczeniu szklanych butelek, których BŁ już dawno zdaje się nie produkują), który wyciągnąłem w całości praktycznie zaraz po zdarzeniu. Ranę jednak musiałem opatrzyć. Dostałem (uwaga!) trzy gaziki, kawałek bandaża i końcówkę jakiejś starej wody utlenionej. No to się w głowie nie mieści. Dodam na marginesie, że apteczki po części zostały uzupełnione dopiero przed inspekcją. Warto jeszcze nadmienić, że papier toaletowy i mydło warto nosić swoje, tego też nie ma.
I tu dochodzimy do kolejnego problemu z zakładem. Koszty. Nie chodzi tu o te ponoszone przez pracownika, bo te są zerowe. Chodzi o skąpstwo BŁ, jeśli chodzi praktycznie o wszystko. Ciuchy (włącznie z butami!) dostałem używane, kurtkę i spodnie brudne. Buty niestety nosiłem przez cały okres mojej współpracy (dwa rozmiary za duże), spodnie założyłem dwa razy, kurtki w ogóle. Wolałem wybrudzić swoje ciuchy. Nie wierzcie też im w sprawie miejsca i godzin pracy. Jak już wspomniałem, nigdy nie mogłem być pewien, czy uda mi się przepracować cały tydzień na swojej zmianie. I ani razu się tak nie zdarzyło. Miałem też pracować wyłącznie na puszcze, jednak większość dni spędzonych w BŁ przepracowałem na PETach mimo, iż miałem wyraźnie zaznaczone w rozmowie, że nie będę tam pracował ze względu na studia. Tnie się koszty na klimatyzacji (podobno na ogrzewaniu w zimie w szatniach też), rękawice robocze są śmierdzące i zużyte (ja pracowałem w dziurawych), a okulary ochronne nie dałyby rady w starciu ze szkłem. A, ciepła woda to też zakładowa legenda.
Kierownik BŁ to w przeciwieństwie do dyrektora (który jest całkiem miły i idzie się z nim dogadać) człowiek, który przychodzi na każdą halę mniej więcej pięć razy na zmianę, opierdala wszystkich od lewej do prawej i wychodzi. Do tego ma dziwny nawyk mówienia "zrób Pan to, weź Pan tamto". Nie wiem jak Wam, ale mnie to się kojarzy wyłącznie z brakiem ogłady towarzyskiej. Gość się nawet nie trudzi, żeby zapamiętać imiona swoich pracowników (niektóre nazwiska pamięta, w innych przypadkach działa regułka "zrób Pan, weź Pan". Kurwa, wódkę z Tobą piłem, że do mnie tak mówisz?! Za marne 6,35 na rękę? Za olewanie pracowników? Tak nie powinno być. Cóż..
Teraz poświęcę kilka zdań maszynom, na których przyszło mi pracować. Ogółem powiedzieć, że się rozwalają na każdym kroku, to mało. One się ROZPIERDALAJĄ. Na PETach nie działa na zmianie owijarka (owija folię wokół palet), etykieciarka (przylepia naklejki na butelkach) i zgrzewarka (zgrzewa folię na kartonowych tackach). Nie było w zasadzie dnia, żeby wszystkie maszyny działały przez 8 godzin. Na puszce jest troszkę lepiej, ale taki pasteryzator też ma humory. Co się z tym robi? Wzywa mechaników, którzy naprawiają to na (jak sami przyznają) słowo honoru i nie dają gwarancji, że będzie cudeńko działać cały czas. Co z tym robi "góra"? Nic. I tyle. Najbardziej jednak zjebanym pomysłem na umilanie nam życia jest niewątpliwie zgniatanie puszek. Pełnych. Otóż niektóre puszki mają wady. Są 'puknięte', gdzieś się wybrzuszą albo nie są napełnione do końca. Normalną rzeczą jest ich zgniatanie. Dalej jednak jest czyste szaleństwo. Żeby pognieść puszki trzeba je wrzucić do zbiornika i za pomocą dźwigni uruchomić prasę, aby dokończyć dzieła. Musi to jednak zrobić pracownik! Bez żadnej ochrony przed piwem. No tak, przecież dają kartonową przekładkę, to powinno załatwić sprawę. Chuja. Chciałbym zobaczyć kierownika oblewanego wybuchającym z puszek piwem. Człowiek potem śmierdzi i z racji tego, że pod zgrzybiałymi prysznicami nie ma ciepłej wody, musi tak wracać do domu. Paranoja...
Na koniec plusy. Cóż, załoga (oprócz bodaj trzech osób) jest ok. Poinstruują, jeśli czegoś się nie wie, pomogą w razie potrzeby, a i pogadać się z nimi da. Koniec plusów.
Jak zapewne widzicie, pracy w BŁ nie polecam za żadne skarby. Chyba, że będziecie w desperackiej potrzebie znalezienia pracy, a i wtedy róbcie to na własne ryzyko.
Bywajcie
zeby na 8-mio godzinnej zmianie odwodnic sie pracujac w browarze, pieklo!
OdpowiedzUsuńwykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa! wykop kurwa!
OdpowiedzUsuń48 yr old VP Product Management Jedidiah McCrisken, hailing from Brentwood Bay enjoys watching movies like "Hound of the Baskervilles, The" and Knife making. Took a trip to Lagoons of New Caledonia: Reef Diversity and Associated Ecosystems and drives a Mirage. nastepny
OdpowiedzUsuń