sobota, 31 grudnia 2011

Podsumowanie roku 2011

Witajcie,
Co roku o tej porze siadam wygodnie w fotelu i dokonuję pewnego rodzaju podsumowania. Co mi się udało? Czego nie dokonałem? Co mogę zrobić? Czego chcę?
Warto raz w roku zastanowić się nad wszystkimi sprawami, które nas dotknęły, ponieważ jest to okazja do przemyślenia, co chcemy poprawić, przy czym trwać.

Swoje podsumowanie zacznę od spraw najbardziej ogólnych. Udało mi się zdać maturę, zdobyłem tytuł technika informatyka i rozpocząłem studia. Te trzy rzeczy to zdecydowanie najbardziej pozytywne aspekty mijającego roku. Troszkę dziwną sprawą było odebranie matury w tekturowej teczce z reklamą ŻAK-a, ale naprawiono to przy okazji oddania mojego dyplomu, który dostałem w ładnej, twardej teczce.

Skończyłem w styczniu 20 lat i w zasadzie nic się w moim życiu nie zmienia. Nadal ssie, ale podchodzę do tego z trochę większą rezerwą niż zwykle. Oczywiście nie da się tak przez cały rok, ale trzeba zachowywać dystans, bo można oszaleć. Za niespełna miesiąc będzie 'oczko' i również nie sądzę, aby cokolwiek miało się zmienić. Mam pracę, całkiem dobrą pracę, za znośne pieniądze (wierzcie mi, nie jest tak źle jak w innych zakładach) i w otoczeniu ciekawych ludzi. Studiuję dziennikarstwo i komunikację społeczną na Uniwersytecie Łódzkim i bawię się tam całkiem nieźle. Dziękować za to mogę ludziom, z którymi przyszło mi się uczyć w grupie.

A jak z blogiem? Cóż, napisałem w tym roku 24 notki. Notki różne, recenzje, felietony, teksty okolicznościowe. Można powiedzieć, że brakowało mi momentami weny, czasem siły, a niekiedy po prostu czasu. Największym powodzeniem cieszyły się notki, które udało mi się wypromować na wykop.pl. 371 wyświetleń i burzliwa dyskusja to niewątpliwie powód do radości i dodatkowa motywacja do pracy. Niestety administracja serwisu nie lubi jak się wrzuca więcej niż jeden link z tego samego serwisu mimo faktu, iż napisałem, że materiały pochodzą z mojego bloga. Cóż, szkoda.

Co chciałbym osiągnąć w nowym, 2012 roku? Na pewno napisać ok. 100 notek. To jest mój priorytet i chciałbym to osiągnąć, a wystarczy pisać 8-9 notek na miesiąc. Chciałbym także zacząć promocję swojego bloga na różnych stronach, forach itp. itd.
Dalej, chcę uspokoić swoje życie prywatne.. Bez komentarza
Ostatnia sprawa, chcę kontynuować studia w wymarzonym kierunku, żeby spełnić swoje marzenie i robić to, co naprawdę lubię.

Czego życzę Wam? Dużo szczęścia i spokoju, bo z tymi dwiema rzeczami można spokojnie podbijać świat :)

środa, 28 grudnia 2011

A Thousand Suns- recenzja

Witajcie,
Linkin Park to zespół, który wydaje swoje płyty bardzo regularnie. Mówię tu oczywiście o studyjnych albumach, które wychodzą mniej więcej co 3, 4 lata. Zaangażowanie Linkinów w projekty takie, jak "Reanimation" czy "Collision Course" (nagrana z Jay-z), a także osobne płyty członków grupy (Fort Minor Mike'a czy Dead by Sunrise Chestera) mogą poniekąd usprawiedliwiać częstotliwość wydawania albumów zespołu. Dodatkowo wszelakie działalności charytatywne podejmowane przez LP, takie jak Power The World czy Download for Haiti (jest ich o wiele więcej, ale to już na inną rozprawę), dodatkowo opóźniają nagrywanie płyt. Nie zmienia to jednak faktu, iż chłopaki ciągle pracują nad nowym materiałem, koncertują i robią masę innych rzeczy. Tyle słowem dygresji, zajmijmy się teraz nową płytą Linkinów, wydaną w 2010 roku "A Thousand Suns". A że płyta to dość rewolucyjna, to przekonacie się czytając notkę.


Okładka od razu mówi nam, co nas czeka. Rewolucja. Nowy styl. Faktycznie, ATS to całkowicie nowa i za razem inna produkcja od dotychczasowych dokonań Linkin Park. Udało się LP dokonać rzeczy dość intrygującej, mianowicie podzielili fanów na tych krytycznie nastawionych do zmian oraz na tych, którzy dostrzegają w ATS interesującą zmianę i zmianę tę polubili. Już po "Minutes to Midnight" można było spodziewać się czegoś innego. Poprzednia płyta była lżejsza, było nieco więcej elektroniki, trochę mniej rapu (co z drugiej strony jest nieco usprawiedliwione tym, że Mike robi na scenie coraz więcej), ale jednocześnie mniej powtarzalności. Spójrzcie na to z tej strony: gdyby Linkini grali przez 10 lat to samo, to szybko byśmy się tym znudzili.
"A Thousand Suns" to po trochu eksperyment, po trochu album, a po trochu poszerzanie horyzontów członków zespołu. Widać to w szczególności na koncertach, gdzie dzieje się całkiem sporo. Wróćmy jednak do domowych pieleszy i słuchania w samotności. Jak sprawdza się nowa płyta Linkin Park jako całość? Powiem dyplomatycznie: nie tak dobrze, jak Hybrid Theory czy Meteora, chociaż z drugiej strony ciężko jest porównywać wcześniejsze płyty z obecną. Istnieje jedna, bardzo ważna przyczyna: są to bardzo różne projekty, różne brzmienia i różne priorytety. Zresztą sami członkowie zespołu powiedzieli w jednym z wywiadów, żeby tego nie robić, ponieważ oni sami chcieli zrobić coś nowego. I tu właśnie doszło do podziału wśród fanów: jedni nie mogą znieść zbyt dużej wg nich dawki elektroniki, drugim się podoba i mówią o zmienianiu się wraz z zespołem. Ja stoję bliżej tej drugiej strony. Fakt, że podoba mi się ewolucja zespołu na nowej płycie wcale nie oznacza, że zaraz zacznę słuchać muzyki elektronicznej. Poza tym uważam, że nowy album niesie ze sobą coś dla każdego: jest trochę pop-rocku, rapcore'u, elektroniki i parę smaczków w postaci krótkich utworów (płytę otwiera bardzo klimatyczne "The Requiem"), które nadają płycie rangę albumu koncepcyjnego, czyli takiego, który dobrze działa jako długa całość (47-minutowa całość).
A jak brzmią pełne utwory? Bardzo dobrze się ich słucha, szybko wpadają w ucho i mimo naszpikowania elektroniką miło upływa czas. To mniej więcej tak samo jak w przypadku "Reanimation", nie była to płyta w stylu LP, to było coś wykraczającego poza materiał mimo faktu, że na album składały się same remiksy. Na sukces obu płyt ma spory wpływ Joe Hahn (Mr.Hahn), który w zespole pełni funkcję speca od elektroniki (spec to trochę mało powiedziane), a także reżysera i producenta teledysków. Jego wkład w album słychać w każdym utworze i widać, że razem z Mikiem mieli sporo zabawy przy tworzeniu kawałków.
Nowy album Linkin Park zapowiadany jest na 2012 rok i z jednej strony mam nadzieję, że chłopaki utrzymają formę i wysoki poziom swojej pracy, a z drugiej strony chciałbym usłyszeć w albumie kolejny powiew świeżości, dzięki któremu będziemy znów cieszyć się solidną produkcją.

sobota, 24 grudnia 2011

Poczuj magię tych świąt

Witajcie,
dzisiaj odstąpię od napisania notki w moim stylu, dzisiaj będzie trochę bardziej refleksyjnie. Jako że mamy święta, wszyscy ulegają magii tego czasu, w którym dzieją się cuda i spotykamy rodzinę, o której mogliśmy nic do tej pory nie wiedzieć. Ot, taka magia.

Jak spędziłem dzisiejszy dzień? W gronie rodzinnym. Zjadłem chyba milion rodzajów ryb (mówię Wam, ludzka kreatywność przechodzi moje pojęcie), każda smaczniejsza i bardziej pomysłowa od innej. Oprócz tego takie spotkanie niczym nie różni się od zwykłego przyjęcia, z tą różnicą, że na początku jest opłatek i nieśmiertelny barszcz z uszkami. Mówię Wam, ta potrawa przetrwa apokalipsę. Później się siedzi, rozmawia (uczysz się? pracujesz? masz dziewczynę?) głównie o pierdołach, ale czas spędzony na tych pogadankach mija jakoś inaczej, lepiej. Dziwna sprawa, jakkolwiek byście nie narzekali na brak świątecznej magii to trochę jednak w tym jest, że zbiera się cała rodzina i każdy się uśmiecha, rozmawia, dobrze się bawi w swoim towarzystwie. Oczywiście, jest w tym trochę oszustwa, trochę gry, ale i tak całkiem to przyjemne.

Kto najbardziej czeka na święta? Z pewnością małe dzieci, oczarowane magią świąt, mikołaja, prezentów i innych pierdółek. Z wiekiem perspektywy się zmieniają i święta stają się 3-dniowym przyjęciem z potrawami, których normalnie się na stole nie widzi. Ja bardzo lubię same przygotowania do świąt: gotowanie, ubieranie choinki, małe porządki itp. Reszta to już tylko konsumpcja w gronie różnym. I w sumie też fajnie.

Na zakończenie: Chciałbym złożyć wszystkim moim czytelnikom (a wiem, że paru Was tam jest.. dziękuję Wam :)) życzenia Wesołych Świąt. Po prostu niech będą radosne, bierzcie od życia to co najlepsze i szykujcie się na sylwestra :)

PS. Do końca roku wypuszczę jeszcze tylko recenzję nowej płyty Linkin Park- A Thousand Suns i podsumowanie 2011 roku (jak zwykle).
HO HO HO

wtorek, 20 grudnia 2011

Księga Cmentarna- recenzja

Witajcie,
Dziś po raz pierwszy zrecenzuję książkę. Książkę wiele obiecującą i jednocześnie potwierdzającą zasadę "nie oceniaj książki po okładce". Autorem jest Neil Gaiman (jego rodzina wywodzi się z Polskich Żydów), który współpracował w 1990 roku z sir Terry Prachettem, kiedy światło dzienne ujrzał "Dobry Omen". W ogóle sam Gaiman jest pisarzem, który lubuje się w fantastyce, science fiction i książkach grozy. Tytułem, który ja przeczytałem, była powieść wydana w 2008 roku, "Księga Cmentarna"


Moja kopia książki miała na okładce logo Radia Zet i szczerze przyznam, że nie nastroiło mnie to zbyt optymistycznie. Miałem trochę racji, ale o tym później. Reszta okładki wygląda całkiem fajnie, główny rysunek przedstawiający parę trzymająca się z ręce na tle ich nagrobków oddaje to, co w tytule i poniekąd reszcie książki.
Historia opowiada o małym chłopcu, jedynym, który przetrwał masakrę jego rodziców i małej siostrzyczki (A teraz konkurs! Z jakiej książki zerżnął autor? Czas do końca recenzji!). W jakiś magiczny sposób (jest to opisane w książce, ale 1,5-roczny malec posiadający taką samoświadomość to niespotykana sprawa) dzieciak zdołał uciec z domu i schronić się na lokalnym cmentarzu, gdzie trafia pod opiekę państwa Owensów. Należy dodać w tym miejscu, że Owensowie nie żyją od bardzo dawna, nie przeszkadza im jednak to w tym, żeby dziecko przygarnąć, opiekować się nim i wychowywać. Mały Nikt (bo takie imię dostaje chłopiec) otrzymuję także Swobodę Cmentarza, co pozwala mu na widzenie w ciemności, porozumiewanie się z duchami itp. Otrzymuje także opiekuna imieniem Silas, który uczy go życia na cmentarzu, załatwia lekcje duchowej magii (Znikanie, Nawiedzanie, Strach itd.) i jest mentorem Nika (Nik to zdrobnienie Nikt'a). Ponadto na chłopca poluje morderca jego rodziny.
Wiecie co? Pachnie mi tu inną historią (konkurs nadal trwa!)...

A co sprzedaje nam Neil Gaiman? Krótką historyjkę dla dzieci. Czcionka jest dość duża, więc kolejne strony w zasadzie się pożera. W ten sposób książka staje się stosunkowo krótka. Ma ona ok. 300 stron, a czyta się ją, jakby miała 100. Tak samo było w wypadku "Roku wilkołaka" S.Kinga, tylko że wtedy powieść (a raczej zbiór luźno ze sobą powiązanych opowiadań) miała 120 stron i normalną czcionkę, tu poczułem się troszkę oszukany. Dalej, cała książka składa się z ośmiu rozdziałów i mamy tu do czynienia z ośmioma delikatnie powiązanymi ze sobą opowieściami o kolejnych przygodach Nika, których finał i ostateczne powiązanie poznajemy w siódmym i ósmym rozdziale. I fakt, że niektóre ciekawe pomysły nie zostały dostatecznie rozwinięte, pokazuje tylko lenistwo autora. Co z Nocnoskrzydłymi, postaciami wybitnie epizodycznymi, jednak dużo ciekawszymi niż ghoule? Z drugiej strony bardzo ciekawy pomysł z tymi ghoulami, Bramą ghouli i w ogóle całym tym światkiem. Gaiman ma dużo pomysłów i byłyby one dużo ciekawsze, gdyby spróbował je jakoś ambitniej rozpisać. Poza tym książka podąża standardową ścieżką młodego bohatera:
1.Znalezienie się w nowym miejscu, do którego się nie pasuje. Ma to miejsce zazwyczaj po masakrze dokonanej na najbliższej rodzinie.
2.Dostosowanie się do nowej rzeczywistości.
3.Nauka umiejętności, zaklęć etc.
4.Pokonanie głównego złego,
więc nie ma tu jakichś zaskoczeń. Aczkolwiek muszę przyznać, że końcówka trochę mnie zasmuciła.

Chciałbym nawiązać jeszcze do jednej rzeczy, mianowicie postaci Silasa. To zdecydowanie najciekawsza postać w książce. Obdarzony mroczną przeszłością, nie wiadomą i niepewną. Poza tym z powodów niejasno podanych zatrzymany pomiędzy dwoma światami, jednak wyrozumiały i poniekąd kochający swojego podopiecznego. To o nim chciałbym się czegoś dowiedzieć!
Tu tkwi właśnie główna wada książki. Wspomniałem już o tym, ale trzeba to podkreślić: nie zostały wykorzystane prawie żadne dobre pomysły. Wszystkie te ciekawsze podane nam są w malutkich porcjach, w ogóle nie są rozwinięte i pozostawiają uczucie niedosytu.

Niewątpliwą zaletą książki są rysunki. Zawsze poświęcałem minutkę, żeby przyjrzeć się ilustracjom przy każdym rozdziale. Szkoda, że ze względu na prawa autorskie nie mogę ich tu umieścić, bo warto by się im przyjrzeć.
Kolejną fajną rzeczą są umiejętności, które Nik opanowuje w trakcie swojego pobytu z duchami. Znikanie czy Strach to niewątpliwie rzeczy, które umilają lekturę.

Komu mógłbym polecić tę książkę? Zdecydowanie młodzieży, ponieważ długość, język i lekkość prowadzenia fabuły to bardzo przystępne rzeczy dla młodych ludzi, zbyt leniwych, żeby przeczytać coś ambitnego.

A na zakończenie rozwiązanie konkursu! Książka, o której pisałem w kontekście do "Księgi Cmentarnej" to.... HARRY POTTER! Wierzcie mi, oprócz wymyślenia nowej scenerii Gaiman nie zrobił praktycznie nic, żeby jakoś się odróżnić od powieści o młodym czarodzieju. I to też wkurza.

Pozdrawiam

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Alive and well- Final Fantasy

Witajcie,
Dzisiejszą notką rozpoczynam nowy, po "Ludzie i Ludziska" (które trochę zaniedbałem, ale nie bójcie się, niedługo znowu ponarzekam) cykl wspomnieniowy o grach, które określane są jako evergreen'y, czyli gry wiecznie żywe. Nie chciałem swojego cyklu nazywać tak, jak zrobiło to CD-Action, więc wymyśliłem tytuł, który daje się tłumaczyć jako "Żywy i mający się dobrze". Będą tu głównie tytuły, które ukształtowały moje spojrzenie na gry, ale nie wykluczam pojawienia się tutaj nieco bardziej znanych tytułów.



Pierwszą grą, która tutaj się pojawi jest Final Fantasy z 1987 roku. Stworzona przez Square gra niesie ze sobą niesamowitą historię. Przed stworzeniem gry, Square znajdowało się na skraju bankructwa. Ówczesny prezes firmy, Hironobu Sakaguchi, postanowił, że ostatnia gra będzie RPG-iem. Stąd właśnie pochodzi nazwa sagi, Final Fantasy, która miała być finalną produkcją Square. Sakaguchi był wtedy bardzo wymagającym szefem i gdy firma przewidywała sprzedaż ok. 200.000 sztuk gry, on zażądał pół miliona. Sam też zaczął kampanię reklamową swojego dziecka i m.in. to wpłynęło na ostateczny sukces gry. Final Fantasy był grą przełomową dla Japończyków i odniosła ogromne zwycięstwo na polu gier wideo. Europa i Ameryka zawdzięcza pojawienie się FF na rynku gorącym przyjęciem Dragon Quest, wcześniejszej gry na NES (Nintendo Entertainment System, pierwsza konsola Nintendo, zawdzięczamy jej m.in. Contrę i Super Mario Bros.). Przetłumaczenie gry na angielski zajęło im aż 3 lata (w międzyczasie ukazała się druga część sagi, z którą było bardzo duże zamieszanie, bo niewiele brakło, a nie ukazałaby się w Europie!) i reszta świata mogła ujrzeć FF w roku 1990. Dlaczego gra osiągnęła tak miażdżący sukces?



Przede wszystkim rewolucyjne jak na swoje czasy grafika i dźwięk oraz nowoczesny gameplay. Ale od początku:

1.Grafika
Oczywiście mamy tu do czynienia z 8-bitową paletą kolorów, która doskonale spełnia swoje funkcje. Wszystko jest jasne i oczywiste, tam gdzie jest zamek, widać zamek (a musicie wiedzieć, że nie we wszystkich produkcjach było to takie oczywiste) i tak dalej w nieskończoność. Grafika podczas starć była uboga, ale zawierała wszystkie niezbędne informacje dotyczący bitwy. Postacie i ich HP, polecenia, które bohaterom wydajemy oraz nazwy przeciwników, z którym toczymy walki. Wszystko to jest umieszczone, a dodatkowym smaczkiem jest to, że drugi plan starcia zmienia się wraz ze zmianą miejsca na mapie świata (lochy, lasy czy statek itp.). Przypominam, że FF na NES to rok 1987, więc na tamte czasy była to swego rodzaju rewolucja.

2.Dźwięk
Nobuo Uematsu, sztandarowy twórca ścieżek dźwiękowych to wszystkich "fajnali", od początku stawiał sobie i konkurencji niebotycznie skomplikowane zadanie przeskoczenia siebie pod względem jakości. Od pierwszego FF ścieżka dźwiękowa była jednym z najważniejszych czynników, dzięki którym gry te odnosiły sukces. Klimatyczna i odwzorowująca wydarzenia na ekranie muzyka (oczywiście ograniczona "bebechami" NES-a) wpada w ucho i umila czas spędzony przy rozgrywce. Stworzył też "Victory theme" jeden z dwóch utworów, który ukazywał się w każdej grze z serii.


3.Gameplay
Rozgrywka przy eksploracji świata wygląda dość standardowo, mając na myśli oczywiście standardy tamtych lat. Jednak wychodząc na mapę świata widać zmiany. Do pewnego momentu będziemy poruszać się pieszo. Później jednak dostaniemy pod kontrolę łódkę, statek, statek powietrzny, kanoe i skuter śnieżny. Imponujące. Walka rozgrywana w systemie turowym stała się sztandarowym systemem serii, przerwanym dopiero przy okazji siódmej, mojej ulubionej, części. Najważniejsze, że gra się płynnie, czas upływa przyjemnie, a do tego nie ma żadnej taryfy ulgowej (co było standardem RPG-ów, jak i innych gatunków, lat 90. i niektórych późniejszych). To sprawia, że gracze, którzy wymagają trudnej gry, mają co robić i długie godziny spędzą na dobijaniu swoich postaci do X poziomu, co jest konieczne w późniejszych fragmentach gry.

4. Fabuła
W nienazwanym świecie, gdzie cztery kryształy żywiołów decydują o porządku na globie, dzieje się źle. Światło kryształów gaśnie i świat pogrąża się w chaosie. Ludzie nie tracą jednak nadziei, bo zgodnie z przepowiednią, mają nadejść czterej Wojownicy Świata, którzy mają przywrócić utracony porządek i pokonać złego Chaos'a.
Muszę w tym miejscu napisać, że motyw kryształów przebija się niemal we wszystkich gier przed erą PS2. Zanika wprawdzie w ósmej i dziewiątej części serii, ale nadal odciska swoje piętno na świecie gier i sposobach prowadzenia rozgrywki oraz fabuły. Sporo jest też motywów z podróżowaniem w czasie, co też zapoczątkowała pierwsza część.
Fabuła zawsze była najlepszą cząstką wszystkich gier pod szyldem Square (znowu, do czasów FF X), zawierała mnóstwo zwrotów akcji i niespodziewanych wydarzeń. Pozostaje tylko pozazdrościć wyobraźni.

5.FF I po latach
Sukces Final Fantasy I spowodował przeniesienie tejże gry chyba na wszystkie dostępne konsole. Niezmieniana w warstwie rozgrywki, systematycznie unowocześniana, FF I ukazała się na SNES (Super NES), Family Computer, WonderSwan Color, GameBoy Advance, Playstation, PSP, a nawet na iOS.


Można z czystym sumieniem stwierdzić, że jedynka, obok siódmej części, to "fajnal", który odcisnął największy ślad na rynku gier wideo. Ciągle portowana na nowe konsole (ostatnio dostępna również przez PSN), jest jedną z najbardziej ukochanych przez fanów częścią znakomitej serii mistrzów w swoim fachu, Square. Późniejsze części potwierdziły tylko dominację FF na rynku i choć w Europie było sporo zamieszania w związku z brakiem dwóch gier FF (co zostało później naprawione), nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z fenomenem.

niedziela, 20 listopada 2011

Cenzura w Internecie możliwa?

Witajcie,
Wszyscy znamy i uwielbiamy strony takie jak Youtube, Tumlr czy Facebook. Te strony są ważną częścią naszego życia społecznego, gdyż dzięki nim właśnie oglądamy filmy, słuchamy muzyki, kontaktujemy się ze znajomymi. Nie możemy sobie w zasadzie wyobrazić życia bez tych stron, gdych są one wtopione w naszą codzienność. Wyobraźcie więc sobie: co by się stało, gdyby te strony zostały zamknięte na zawsze? Pomyślicie sobie, że to niemożliwe. No to czytajcie uważnie:

W USA politycy próbują przepchnąć ustawę, która w gruncie rzeczy może zamknąć wszystkie powyższe strony, ponieważ dzięki niej można usunąć stronę, na której znajduje się JAKIKOLWIEK kawałek znanego wykonawcy, klipu z serialu lub filmu, a nawet sytuacje, gdzie ludzie na swoich filmikach wykonują covery znanych piosenek. Ustawa, która w założeniu ma zwalczać piractwo (mimo faktu, że przeszły już trzy takie ustawy), w gruncie rzeczy daje moc do zamykania ww. stron. Ale nie tylko. Każdy blog, serwis z wiadomościami, serwis plotkarski, społecznościowy czy jakakolwiek inna strona może zostać usunięta. KAŻDA.

Jako, że nie mieszkamy w Stanach, nie możemy zrobić nic. Zapytacie więc Po co on to pisze? Jest to ostrzeżenie przed tym, co może się stać z naszymi ulubionymi stronami internetowymi. Miejmy tylko nadzieję, że nie stanie się najgorsze...
Kilka pomocnych linków:
American Censorship
Kolejna ciekawa strona
Bardzo rozbudowane wyjaśnienie

środa, 9 listopada 2011

Przegięliście

Witajcie,
Wiedziałem, że w PZPN-ie nie dzieje się dobrze. Ale, że Ci ludzie są niespełna rozumu, to trochę szok. No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że nasze godło narodowe zostało zastąpione znaczkiem związku? Czy ci ludzie nie mają za grosz szacunku do naszych symboli narodowych? Cud, że koszulki są przynajmniej biało-czerwone, bo przecież pamiętamy aferę z wyjazdowymi strojami, które były granatowe (działo się to całkiem niedawno, więc niektórzy z Was pewnie jeszcze pamiętają). Na ostatnim treningu reprezentacji kibice postanowili zaprotestować i dwa razy wywiesili transparent z napisem "Tradycja zobowiązuje, nowym strojom nikt nie kibicuje". Za pierwszym razem do zdjęcia napisu zmusiła kibiców ochrona, za drugim razem udało się wywiesić go na innej trybunie. A wiecie co powiedział dyrektor kadry, Konrad Paśniewski? "To niedopuszczalne! To mocne niedopatrzenie ze strony organizatora czyli WKS Śląsk Wrocław. Na pewno tego tak nie zostawimy. PZPN zapłacił za wynajęcie obiektu i ktoś nie dopilnował porządku". Czy ten człowiek dobrze się czuje?! Nie znam na pamięć składu personalnego dyrekcji naszej kadry, ale niedopuszczalnym jest fakt, iż po raz kolejny ignoruje się kibiców i odwala takie numery. Pan Prezes związku już dawno upadł na dno, teraz tylko kopie sobie dół.
My, Polacy, jesteśmy bardzo silnie związani z barwami symbolami narodowymi i dla mnie brak orzełka na koszulce kadrowej jest równoznaczny z porzuceniem jakiejś cząstki polskości. Mam też nadzieję, że nasz kibicowski głos nie zostanie zignorowany i orzełek pojawi się na piersi każdego zawodnika naszej reprezentacji NARODOWEJ.

Źródło: KLIK

wtorek, 1 listopada 2011

Trochę tej świątecznej magii

Witajcie,
Tę część notki dedykuję pewnej mojej Czytelniczce z dalekich stron :)
Nie, nie chodzi tu o grudniowe święta, jeszcze nie. Dziś bowiem obchodzimy dzień, w którym wspominamy zmarłych, ich dobre strony, chwile spędzone z uśmiechem. Zachowujemy te wspomnienia w sercu, żeby nam było cieplej, żeby nie było smutno. Doszedłem do wniosku, że Polacy lubią się smucić. Gdy przychodzi taki dzień, jak dziś, moi rodacy przybierają smutne maski, oddają się zadumie i generalnie jakiś ponury ten dzień. Nie zrozumcie mnie źle, zaduma to bardzo dobra sprawa, szczególnie w tym dniu. Chodzi mi o fakt, żeby w tej zadumie się nie zatracić. Zamiast płakać nad grobem, wybierzmy się po odwiedzeniu zmarłych bliskich do znajomych na wspominki przy lampce wina/whisky. Nie dumajmy sami w domu, wyjdźmy z kimś na spacer. Pomimo dzisiejszej, pasującej mimo wszystko do nastroju święta, szaroburej pogody, spróbujmy znaleźć w tym wszystkim coś przyjemnego, ciepłego, coś co sprawi, że wspominanie zmarłych będzie czynnością lżejszą dla duszy.

A teraz do rzeczy: 1 listopada to oprócz dnia zadumy, jedna wielka rewia mody połączona z ogólnowiejskim (ew. miastowym, osiedlowym, czytajcie jak tam chcecie) kółkiem plotkarskim. A Paciaciakowa była? A z kim? Synowie byli? Córki, wnuczki też? A jak ta flądra Kowalska się ubrała? Postaw ten znicz na środku/z lewej/z prawej/obok kwiatka/pod kwiatkiem/na kwiatku itd. itp. No ludzie, to trochę nie na tym polega, szczególnie na wsiach niemalże ciągle słyszy się takie rozmowy. To tak jak z wejściem do kościoła w małych społecznościach: 'stali bywalcy' lustrują Cię całego, patrzą ile dajesz na tacę, czy byłeś u spowiedzi/komunii, z kim byłeś itd. Poza tym osobiście jestem zwolennikiem symbolicznego stawiania symbolicznego znicza jako znaku pamięci. Tymczasem niektóre groby wyglądają jak bożonarodzeniowe choinki.

Druga sprawa, wspomniana rewia mody. Nie oczekuję od ludzi ubierania się w smutne, czarne marynarki na czarnych spodniach z czarnymi butami. Ale nie śniło mi się, że można przyjść np. w jeansowych szortach i różowych rajtuzach albo w butach na kilometrowym obcasie z kompletnym miszmaszem kolorów (nawet mi jako hetero rzuca się to w oczy. Geje pewnie dostaliby konwulsji... ugh, zaraz wyjdzie, że jestem homofobem). Ludzie najwidoczniej jeszcze nie wiedzą, co to znaczy prosty i skromny ubiór. Przychodzicie na cmentarz, nie na imprezę Redds'a.

Czy są plusy tegoż dnia, gdy w całej niemal notce narzekam? Oczywiście. Wspomnienia, te miłe oczywiście, zawsze ocieplają atmosferę dnia, szczególnie, gdy wspominamy ze znajomymi/rodziną. Cmentarze wieczorem wyglądają cudownie, nie sposób tego ukryć. No i w moim przypadku taki wyjazd na wieś oznacza wielką ucztę z czerninką jako danie główne (najlepsza rzecz, jaka spotkała człowieka od wynalezienia alkoholu).

Cóż, zostawiam Was z tymi przemyśleniami. Mam nadzieję, że dzisiejszy dzień nie był dla Was smutny, ale że wspomnienia ociepliły ten stosunkowo chłodny dzień.
Bywajcie

wtorek, 18 października 2011

Komu obywatelstwo, komu?

Witajcie,
wzrost zainteresowania poczynaniami polskiej kadry narodowej w piłce nożnej jest wprost proporcjonalny do dni, które pozostały nam do EURO 2012. Wraz ze wzrostem zainteresowania zwiększa się u mnie poziom zdziwienia tym, co też wyprawiają działacze PZPN-u we współpracy z Franciszkiem Smudą. Bo to, że w związku jest burdel do potęgi, to wiemy od dawna. Ponadto prawdopodobnie szykuje się kolejna afera związana z ustawianiem meczów w Ekstraklasie, czego dobitnym przykładem jest zakończona wczoraj 10. kolejka naszej ligi. Ale nie o tym mowa, a o dziwnym doprawdy trendzie na jak najszybsze naturalizowanie piłkarzy, którzy mają cokolwiek wspólnego z Polską. Ba, jeszcze niedawno nie trzeba było mieć nawet nic wspólnego z naszym krajem (Olisadebe, Roger), żeby założyć biało-czerwony trykot. W ciągu, powiedzmy, ostatnich dwóch, może trzech lat zostało 'przemalowanych' bodaj (poprawcie mnie, jeśli się mylę) czterech zawodników: Perquis, Boenisch, Polanski i Obraniak. Dodajmy do tego chęć powołania Manuela Arboledy i Thiago Cionka oraz niedawne zamieszanie wokół osoby Melikssona i już mamy prawie gotową jedenastkę. Zostaje nam Szczęsny, Lewandowski i Błaszczykowski, bo ich chyba nikt nie odważy się wyrzucić z kadry.

Chciałem przez to zaznaczyć, iż nie podoba mi się obecna tendencja. Nie daje to szansy młodemu pokoleniu piłkarzy, co obiecywał trener Smuda. Mamy utalentowaną młodzież, po którą z jakiegoś względu selekcjoner sięgać nie chce. Bo przecież łatwiej jest pojechać do Niemiec i ściągnąć rozkapryszonego Polanskiego (to jest człowiek, który negocjował, w której reprezentacji chce zagrać), który nie dostał się do kadry niemieckiej, więc postanowił, że skoro ma dziadka/babcię/mamę/tatę/ciocię/wujka/psa/kota/szynszyla (niepotrzebne skreślić) w Polsce, to on z radością zagra dla naszej reprezentacji. I tak ma się historia ze wszystkim naturalizowanymi piłkarzami grającymi dla nas. Nie chciano ich w macierzystej kadrze, to przyszli do nas. A my się cieszymy jak z wygranej w totka. Na domiar złego warto dodać, że nie są to zawodnicy wybitni. Jasne, Ludovic Obraniak się wyróżnia, gra w podstawowym składzie mistrza Francji, Lille. Ale Polanski nie umie czasami trafić w piłkę, Perquis przeplata dobre zagrania ze złymi, a Boenisch niedawno wyleczył ciężką kontuzję (nie grał ponad rok) i nic nie wiadomo na temat jego formy. Nic więc dziwnego, że Polscy zawodnicy się sprzeciwiają takiemu postępowaniu. Mają pewnie przed oczyma wizję reprezentacji Niemiec z mundialu w RPA, gdzie na 21 piłkarzy 11 było naturalizowanych. Śmialiśmy się wtedy z Niemców, a dziś sami się bronimy "bo przecież wszyscy tak robią". Nóż się w kieszeni otwiera, mówię Wam.

Kończąc mam nadzieję, że zaczniemy szukać talentów u siebie, bo na razie wygląda to tak, jakbyśmy na szybko i na siłę chcieli mieć kadrę, która wcale nie gwarantuje sukcesu na EURO. Bo jak długo nasz zabójczy duet Błaszczykowski-Lewandowski będzie w takiej formie? Życzę im jak najlepiej, ale to też są ludzie.

Bywajcie

poniedziałek, 17 października 2011

Martwe zło- recenzja

Witajcie,
Kino klasy B to taki specyficzny zbiór filmów, które nie silą się (z różnych powodów) na pobicie rekordów oglądalności, zdobywanie nagród w przemyśle czy podbicie serc widzów. Filmy umieszcza się w tym gronie głównie ze względu na budżet, ale także przez np. jakość kręconego obrazu, aktorów-amatorów lub podejście do tematu. Tego typu obrazy najczęściej lądują w szufladce undergroundu i pozostają zapomniane do momentu ściągnięcia przez jakiegoś ciekawskiego internautę. Niektóre filmy jednak zyskują miano kultowych i na zawsze pozostają uwielbianymi przez widzów. Zjawisko to widać zwłaszcza w przypadku horrorów klasy B, których zatrzęsienie można znaleźć w czeluściach Internetu. Jednym z kultowych klasyków kina klasy B jest pierwszy film Sama Raimiego, "Martwe Zło" ("Evil Dead").


Fabuła przedstawia się następująco: piątka przyjaciół udaje się do opuszczonej chatki w środku lasu, żeby miło spędzić czas w swoim towarzystwie. W chacie znajdują księgę umarłych, Necronomicon, za pomocą kasety pewnego profesora odczytują jej zawartość i przywołują żądne krwi i zemsty demony. Ash musi zmierzyć się z bestiami, które opętują jego znajomych jednego po drugim oraz z czającym się Złem.
Nie jest to majstersztyk fabularny, ale nie o to tu chodziło. Widać wyraźnie o co chodziło Raimiemu przy kręceniu filmu. W założeniu miał to być 'zombie flick', w którym będzie mnóstwo gore i czarnego humoru. I ten mix się sprawdza wyśmienicie. 85 minut świetnej zabawy zagwarantowane za pomocą genialnie prostego zabiegu: przestrasz, a potem rozbaw. Każda scena rozgrywa się mniej więcej tak samo: zaczyna się od wyrwania nas z fotela, a kończy na rozbawieniu nas do łez. No bo czyż nie da się uśmiać podczas sceny opętania ręki Ash'a i jego walki z demonem? (warto obejrzeć, wrażenia niezapomniane). Lub w scenie, gdy jedna z opętanych kobiet, partnerka Scotty'ego, zostaje zamknięta w piwnicy, żeby później próbować przekonać chłopaka, że wszystko w porządku. Wszystko wydaje się normalnie, ale za chwilę BUM! Demon powraca, to była tylko gra. Takie jest "Martwe zło". Pełne niespodzianek i czarnego humoru.

W warstwie dźwiękowej jest raczej typowo dla horrorów. Muzyka spełnia swoje zadania (wystraszenie, zaznaczenie groteskowej atmosfery itp.) i doskonale wpasowuje się do sytuacji na ekranie.

Aktorzy grają nieźle. Rzecz jasna widać, że nie są to zawodowcy, ale nie rażą amatorstwem. Wszystko, co dzieje się na ekranie, jest całkiem wiarygodnie przedstawione przez obecne na scenie postaci. Jeśli chodzi właśnie o to, co widzimy, też jest dobrze. Zombie wyglądają fajnie, jest krwawo, wszystko podlane możliwościami technicznymi lat 80-tych. Scenerią w zdecydowanej większości filmu jest chatka, w której mają miejsce wydarzenia przedstawione w filmie. W kilku malutkich scenach jesteśmy poza domkiem, a w jednej lub dwóch jesteśmy w lesie. Zakończenie to tzw. 'cliffhanger', czyli zakończenie, które umożliwia nakręcenie kolejnej części filmu i jednocześnie zobowiązuje do kontynuowania wątku fabularnego z poprzedniej produkcji. "Martwe zło" to trylogia, druga część zebrała równie dobre noty widzów co pierwsza, tak samo trzecia, co świadczy o poziomie wykonania.

Z czystym sumieniem mogę polecić całą trylogię Raimiego. Świetna zabawa, nie męczy i pozostawia dobre wrażenie. Czegóż więcej chcieć po filmie?
Bywajcie

O pracy w Browarach słów kilka..

Witajcie,
W dzisiejszym wpisie podzielę się z Wami moimi przemyśleniami nt. pracy w Browarach Łódzkich. Zaczynajmy!


Tak bardzo nie wiem od czego by tu zacząć. O, wiem. Będzie tu sporo bluzgania. Tak dla ostrzeżenia, żebyście potem nie marudzili jaki to ja wulgarny jestem. Zrozumiecie mnie w momencie, gdy wszystko, co tu napiszę, do Was dotrze. Jeszcze jedno: nie napiszę tu nic o procesie produkcji ani o tym jak wygląda hala czy maszyny. Powód jest prosty: nie ma takiej potrzeby, poza tym zanudzilibyście się na śmierć. A, jeszcze mała legenda:
Puszka- rozlewnia puszek, tam produkuje się różne marketowe śmieci, których cena nie przekracza 2zł
końcówka- miejsce, do którego przychodzą zgrzewki piwa i gdzie kładzie się je na palety
PETy- rozlewnia plasitkowych butelek

Na początek dostałem umowę na tydzień, jako tzw. "OHP-owiec". Zrozumiałe, miałem się określić, czy pasują mi warunki i czy chcę podjąć dalszą współpracę. Od razu mogę powiedzieć, że tydzień to zdecydowanie za mało czasu na pełne zapoznanie się z tym burdelem. W tym pierwszym tygodniu pracowałem na popołudnie i na noc. I tu dochodzimy do pierwszego zgrzytu. BŁ mają pracownika za paproch, którym można rzucać po zmianach i stanowiskach wedle uznania. Dodam tutaj, że mimo tego, że w drugim tygodniu byłem wpisany na rano na puszkę, pracowałem dwa razy od 8 do 16, raz od 14 do 22 i dwa razy na noc. Mimo faktu, iż wyraźnie zaznaczyłem, że studiuję zaocznie i pójdę na noc tylko wtedy, gdy wypadnie mi taka zmiana. Zostałem olany.

Do drugiego zgrzytu doszło w momencie, kiedy wszedłem na halę. Zero klimatyzacji. Nawet głupich plastikowych wiatraczków nie ma (oprócz gabinetów władz wyższych). W lato podobno nie da się wytrzymać. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak wycieńczony i odwodniony może być człowiek po ośmiu godzinach pracy w takich warunkach. Poza tym bardzo łatwo w takiej duchocie o zapalenie płuc. Wystarczy wyjść na dwór się ochłodzić. Nie ma mowy, żebyś nie przyszedł do pracy, jak jesteś chory. O ile nie masz urlopu lub nie dostarczysz zwolnienia, to nie ma szans. Dwa razy zdarzyło mi się pracować z tak chorymi ludźmi, którzy gorączkowali na moich oczach. Nikt się tym oczywiście nie interesuje, bo przecież pracownik to tylko tania siła robocza. A skoro o zdrowiu mowa, opowiem Wam krótką historię. W drugim dniu mojej pracy w stopę dość mocno wbił mi się kawałek szkła (praca polegała na tłuczeniu szklanych butelek, których BŁ już dawno zdaje się nie produkują), który wyciągnąłem w całości praktycznie zaraz po zdarzeniu. Ranę jednak musiałem opatrzyć. Dostałem (uwaga!) trzy gaziki, kawałek bandaża i końcówkę jakiejś starej wody utlenionej. No to się w głowie nie mieści. Dodam na marginesie, że apteczki po części zostały uzupełnione dopiero przed inspekcją. Warto jeszcze nadmienić, że papier toaletowy i mydło warto nosić swoje, tego też nie ma.

I tu dochodzimy do kolejnego problemu z zakładem. Koszty. Nie chodzi tu o te ponoszone przez pracownika, bo te są zerowe. Chodzi o skąpstwo BŁ, jeśli chodzi praktycznie o wszystko. Ciuchy (włącznie z butami!) dostałem używane, kurtkę i spodnie brudne. Buty niestety nosiłem przez cały okres mojej współpracy (dwa rozmiary za duże), spodnie założyłem dwa razy, kurtki w ogóle. Wolałem wybrudzić swoje ciuchy. Nie wierzcie też im w sprawie miejsca i godzin pracy. Jak już wspomniałem, nigdy nie mogłem być pewien, czy uda mi się przepracować cały tydzień na swojej zmianie. I ani razu się tak nie zdarzyło. Miałem też pracować wyłącznie na puszcze, jednak większość dni spędzonych w BŁ przepracowałem na PETach mimo, iż miałem wyraźnie zaznaczone w rozmowie, że nie będę tam pracował ze względu na studia. Tnie się koszty na klimatyzacji (podobno na ogrzewaniu w zimie w szatniach też), rękawice robocze są śmierdzące i zużyte (ja pracowałem w dziurawych), a okulary ochronne nie dałyby rady w starciu ze szkłem. A, ciepła woda to też zakładowa legenda.

Kierownik BŁ to w przeciwieństwie do dyrektora (który jest całkiem miły i idzie się z nim dogadać) człowiek, który przychodzi na każdą halę mniej więcej pięć razy na zmianę, opierdala wszystkich od lewej do prawej i wychodzi. Do tego ma dziwny nawyk mówienia "zrób Pan to, weź Pan tamto". Nie wiem jak Wam, ale mnie to się kojarzy wyłącznie z brakiem ogłady towarzyskiej. Gość się nawet nie trudzi, żeby zapamiętać imiona swoich pracowników (niektóre nazwiska pamięta, w innych przypadkach działa regułka "zrób Pan, weź Pan". Kurwa, wódkę z Tobą piłem, że do mnie tak mówisz?! Za marne 6,35 na rękę? Za olewanie pracowników? Tak nie powinno być. Cóż..

Teraz poświęcę kilka zdań maszynom, na których przyszło mi pracować. Ogółem powiedzieć, że się rozwalają na każdym kroku, to mało. One się ROZPIERDALAJĄ. Na PETach nie działa na zmianie owijarka (owija folię wokół palet), etykieciarka (przylepia naklejki na butelkach) i zgrzewarka (zgrzewa folię na kartonowych tackach). Nie było w zasadzie dnia, żeby wszystkie maszyny działały przez 8 godzin. Na puszce jest troszkę lepiej, ale taki pasteryzator też ma humory. Co się z tym robi? Wzywa mechaników, którzy naprawiają to na (jak sami przyznają) słowo honoru i nie dają gwarancji, że będzie cudeńko działać cały czas. Co z tym robi "góra"? Nic. I tyle. Najbardziej jednak zjebanym pomysłem na umilanie nam życia jest niewątpliwie zgniatanie puszek. Pełnych. Otóż niektóre puszki mają wady. Są 'puknięte', gdzieś się wybrzuszą albo nie są napełnione do końca. Normalną rzeczą jest ich zgniatanie. Dalej jednak jest czyste szaleństwo. Żeby pognieść puszki trzeba je wrzucić do zbiornika i za pomocą dźwigni uruchomić prasę, aby dokończyć dzieła. Musi to jednak zrobić pracownik! Bez żadnej ochrony przed piwem. No tak, przecież dają kartonową przekładkę, to powinno załatwić sprawę. Chuja. Chciałbym zobaczyć kierownika oblewanego wybuchającym z puszek piwem. Człowiek potem śmierdzi i z racji tego, że pod zgrzybiałymi prysznicami nie ma ciepłej wody, musi tak wracać do domu. Paranoja...

Na koniec plusy. Cóż, załoga (oprócz bodaj trzech osób) jest ok. Poinstruują, jeśli czegoś się nie wie, pomogą w razie potrzeby, a i pogadać się z nimi da. Koniec plusów.

Jak zapewne widzicie, pracy w BŁ nie polecam za żadne skarby. Chyba, że będziecie w desperackiej potrzebie znalezienia pracy, a i wtedy róbcie to na własne ryzyko.

Bywajcie

piątek, 7 października 2011

Ludzie i ludziska pt.2

Witajcie,
Oto powracam w glorii i chwale, żeby niszczyć złudzenia i wytykać palcem wszechobecny debilizm, podążanie w tłumie owiec oraz inne dziwne zjawiska występujące wśród ludzi. Tak, oto druga część mojego cyklu felietonów, miłego czytania!

1.Chorągiewki
Tym jakże zaszczytnym mianem określam grupę ludzi nie potrafiących zdobyć się na zbudowanie jakiejkolwiek osobowości, co rekompensują sobie zmienianiem stylu na obecnie modny. Oczywiście nie zważają na kpiny znajomych. "Jestem modny i chuj, jestem fajny/a". Litości, aż tak jesteście spragnieni uwagi? Aż tak doskwiera wam pustka życiowa, że musicie robić z siebie pośmiewisko? Do tej pory myślałem, że nowe trendy to domena młodych pokoleń, dzieciaków wchodzących w dorosłe życie i chcące pokazać się z tej oryginalnej, nikomu nie znanej strony. Jednak ostatnio zauważa się takie zachowania u 40+ latków! Czytałem o zjawiskach menopauzy u kobiet i kryzysu wieku średniego u mężczyzn, ale jeśli u mnie to ma się tak objawiać, to ja strzelam sobie w łeb przed czterdziestką. Wystarczy popatrzeć na zdjęcia z portalu , żeby zobaczyć, jak to się przedstawia. Ludziom głupieje na starość, ot co. Brakuje im czegoś w życiu i wpadają na genialny pomysł zespolenia się z młodzieżą. Mała rada: TO NIE DZIAŁA W TEN SPOSÓB! Ale cóż.. Chorągiewki to teraz zjawisko tak powszechne, jak hipsterzy i nic na to nie poradzimy. Musimy poczekać aż wyginą, jak dinozaury.

2.JP młodzież
Wiem, że pisałem o nastolatkach w ostatnim wpisie. Nie mogę sobie jednak odmówić przyjemności napisania kilku słów o naszych kochanych pociechach. Młodzież ograniczona emocjonalnie i prawdopodobnie umysłowo wzoruje się na ludziach, którzy nawołują do chędożenia policji (swoją drogą ludzi, którzy kiedyś zapewne obronią ich nic nie warte życia) i noszenia dresów komicznie zacieśnianych na kostkach (doprawdy, nie widzicie w tym nic śmiesznego?). Najgorsze i najmniej śmieszne jest jednak to, że coraz młodsze dzieciaki wchodzą w ten "biznes". Kiedy patrzy się na zdjęcia 12-latków palących papierosy przy piwku, to serce się kraje. Jak ja byłem w tym wieku, to owszem, słuchało się Paktofoniki czy K44, jednak nikt normalny nie myślał nawet o tym, żeby w wieku 12 lat zabrać się za alkohol, papierosy, czy narkotyki. Dla nas wtedy była ważna piłka czy kosz w dzień i jakieś wieczorne zabawy. Doprawdy, nie rozumiem, co się stało z młodymi ostatnimi czasy. Szkoda, bo to nie wróży za dobrze.

3.PZPN
Miałem pisać o środowiskach, ale jest jedna zadra w moim sercu, która nigdy chyba nie zostanie wyleczona. Kocham piłkę nożną. Ci, którzy mnie znają, zapewne o tym wiedzą. Mógłbym rozmawiać o futbolu godzinami i prawdopodobnie nie znudziłoby mi się to nigdy. To, co obecne władze PZPN z panem L. na czele wyprawiają, zakrawa o groteskę. Za Listkiewicza był bajzel, ale przynajmniej reprezentacja osiągała jakieś wyniki. Teraz potrafimy zremisować z drugim zespołem Korei Płd. Co poszło nie tak? Szanuję niezmiernie pana Grzegorza jako piłkarza, ale gardzę nim jako prezes. Aż chciałoby się dołączyć do kibiców śpiewających całkiem popularną ostatnio pieśń o PZPN. Ehh...


Wiem, miało być inaczej. Miało być trochę zabawnie. Ale te środowiska, z którymi mamy do czynienia dzisiaj, po prostu napawają mnie smutkiem. Cóż.. Do następnego, wrócę z lepszym materiałem, obiecuję


Bywajcie!

środa, 14 września 2011

Ludzie i ludziska pt.1

Witajcie,
Tą notką rozpoczynam serię artykułów o ludziach, środowiskach, wydarzeniach czy innym badziewiu, które zdarza się człowiekowi przewinąć przez oczy podnosząc ciśnienie i wyzwalając wewnętrzną furię połączoną z melodramatycznymi rozważaniami o wyjeździe z kraju, powieszeniu się czy innymi sposobami, jakimi ludzie lubią sobie umilać życia. Może być ciekawie, więc zaczynajmy!

1.Olimpijczycy
Tym kryptonimem nazywam tzw. starszyznę komunikacyjną. Wielu z nas zdarza się podróżować środkami komunikacji miejskiej maści wszelakiej. Niezależnie jednak od sposobu przemierzania dystansów, zawsze trafimy na przemiłych osobników w wieku, w którym powiedzenie "trzy ćwierci do śmierci" przestaje się podobać, którzy poszukują sobie miejsca do odciążenia zmęczonych nóg i rozkoszowania się jazdą. Albo odciążenia swojej zmęczonej torby z zakupami. Albo pieska. Noż cholera jasna człowieka strzela, gdy po godzinach spędzonych w pracy czy też po ciężkim dniu w szkole napotyka widok staruszki bez mrugnięcia okiem kładącej kilo pomidorków, ziemniaczków, sraczków i ktokolwiek raczy wiedzieć czego. Co, zakupy się zmęczyły i domagają się miejsca? Szeptały do uszka? Gratukurwalacje.

Najlepsze jednak przed nami. Oto przed naszymi oczyma roztacza się następujący widok: ostatnimi siłami do tramwaju wpada x-letnia przedstawicielka chwalebnego zawodu zdewociałej emerytki z pięcioma torbami i jedną uwieszoną na szyi. Rozglądamy się wtedy i widzimy, że jakieś 30 metrów dalej jest rynek/warzywniak/kościółek (wybierzcie sobie). Pozazdrościć kondycji.
Co, czy ustąpię miejsca? Wydawało mi się, że drzemią w Szanownej Pani pokłady młodzieńczej energii. To tak, jakby tramwaje czy autobusy miały magiczną moc wysysania energii z ludzi. A nie widzę po innych skrajnego wyczerpania.
Siedzę więc sobie spokojnie, nie wadząc nikomu, gdy nagle czuję postukiwanie w kolanie. Myślę sobie "kurczę, strzyka mi kolanie czy coś", ale nie, to ta sama sprinterka stuka mnie bucikiem w kolano. W takich sytuacjach tworzy się niespodziewana więź między "staruszką" (musicie wiedzieć, że większość z nich starość ma jeszcze wieki przed sobą) a pasażerami zgromadzonymi wokoło. Litanie w stylu "co za młodzież" to dodatkowa atrakcja takiej przejażdżki. A najlepsze w tym wszystkim są miny innych, gdy rzekoma zmęczona życiem pani wysiada po jednym przystanku. Uśmiech satysfakcji gwarantowany.

O paniusiach kładących pieski na siedzeniach już nie wspomnę, bo mi ciśnienie podskoczy.


2. Maruderzy
Jednokolorowa grupa ludzi, którzy zawsze i wszędzie są na nie, ciągle coś im nie pasuje, ciągle coś nie współgra z ich idealnym obrazem świata. To tak, jakby do Da Vinciego podszedł sobie człowieczek i rzekł: "No wiesz, fajny portret, ale wiesz, Leoś, nie mogłeś namalować blondynki?" NIE! Weźcie ten swój mały, czarno-biały światek i wsadźcie go sobie w pudełko, zamknijcie się razem z nim tam i nie wychodźcie. Jesteście niczym wieczne jesienna depresja, zawsze się któryś czai, żeby pomarudzić, żeby wprowadzić smród pesymizmu. Nawet jednorożca rzygającego tęczą potrafiliby zamienić w Kłapouchego z Kubusia Puchatka.


3. Nastolatki
Na koniec dzisiejszego epizodu grupa społeczna, która budzi mój największy podziw i sprawia mi największy ból głowy. Bo co się stało z tymi w miarę normalnymi, w miarę ambitnymi i mającymi aspiracje społeczne ludźmi? Dorośli. Do gry weszło pokolenie, którego za żadne skarby świata nie będę w stanie zrozumieć. Poczynając od osobników, których największym osiągnięciem pozostanie najnowszy telefon ukradziony jakiemuś dzieciakowi na dworcu oraz wypicie sześciu browarów, zarzyganie bramy i wybicie kilku szyb (JP na 100% to dla nich chyba jakiś pieprzony kodeks honorowy), aż po durne małolaty z syndromem skrzywionej paszczy i brudnymi lustrami. Sama sobie ubrudziłaś to lustro czy pomyślałaś, że tak będzie Glamour? Przyszło Ci, skarbie, do głowy, że może, nie wiem, koleżanka mogłaby Ci zrobić ładne zdjęcie? Nie, trzeba jebnąć 170 takich samych zdjęć pod absurdalnym kątem. Koniecznie z papierosem/piwem/kasą/chujwieczymjeszcze. A, zdjęcie w bieliźnie to w dzisiejszych czasach +100 do szacunku. Potem się głupie dupy dziwią, że faceci widzą w nich tylko obiekt seksualny, a ich książę z bajki nie zjawia się jeszcze na białym koniu, dzierżąc złotą i nielimitowana kartę kredytową. No bo po co mieć cel w życiu, jak można dać dupy?


Tym wesołym i pozytywnym akcentem kończę pierwszy epizod z serii "Ludzie i ludziska". Zachęcam Was do podawania mi pomysłów, które mogą zostać uwzględnione (o ile oczywiście nie będę już ich miał na liście) w przyszłych odcinkach.
Bywajcie!

Limbo- Recenzja



Witajcie,
Ostatnimi czasy naprawdę rzadko spotyka się grę, która mimo swojego teoretycznego minimalizmu, oferuje zawiłą rozgrywkę i pozostawia po sobie ślad w głowie. Nie są to zazwyczaj gry wielkich koncernów kasujących wielkie pieniądze za nie do końca udane tytuły. Przykładem niech tu będzie Bulletstorm, który jest definicją słowa "zabawa", jednocześnie cierpiącą na poważne niedostatki fabularne. Wielkie gry małych producentów rzadko przebijają się przez ocean wysokobudżetowych produkcji. Na szczęście Limbo się to udało.

Historia jest tu najmniej ważnym elementem, a to dlatego, że w gruncie rzeczy jej nie ma. Sterujemy chłopcem, który budzi się w środku mrocznego lasu. Okazuje się również, że jego siostra zaginęła i musi ją odnaleźć. Zakończenie gry mówi dość niewiele (wysłałem maila do twórców gry z pytaniem co właściwie ma ono oznaczać), a mogę Wam zdradzić jedynie to, że mamy do czynienia z zakończeniem otwartym. Niestety nie dowiedziałem się tego z oficjalnej strony gry, a ze strony PSN, na której można zakupić ten produkt (dostępny również na Steamie i XBLA).

Fabuły więc w zasadzie nie ma, ale nie historia jest tu motorem napędowym gry. Są to świetnie przemyślane zagadki do rozwiązania (niektóre z nich są godne podziwu i wymagające niekiedy refleksu) i genialny klimat świata przedstawionego. Efekt ten chłopaki ze studia Playdead osiągnęli poprzez monochromatyczność, czyli przedstawienie gry w zasadzie trzech kolorach: czarnym, białym i szarym. Wspomniane rozwiązanie zagęściło klimat gry, zmieniając ją w mroczną i brutalną rozgrywkę. Tak, brutalną, ponieważ praktycznie wszystko w tej grze chce gracza zabić. Głazy, piły tarczowe, pająk, a nawet grawitacja mogą być zarówno naszymi sprzymierzeńcami, jak i bezwzględnymi katami. Weźmy na przykład moment w grze, w którym musimy uciekać, później zmierzyć się, a na końcu wykorzystać pająka do przejścia na dalszy etap gry. Po ucieczce musimy podstawić pułapkę na niedźwiedzie w takim momencie, żeby pająk w momencie, gdy ma nas zranić jednym ze swoich odnóży, nadział się na tą pułapkę. Czynność musimy powtórzyć do pewnego momentu (chcę zdradzić jak najmniej szczegółów, bo to trzeba samemu przeżyć). Później musimy użyć zwłok zwierzęcia, żeby przejść dalej m.in. urwać mu ostatnią nogę. Wszystko ukazane bez ogródek, komiksowych dymków i innych cenzorskich narzędzi. No właśnie, każda śmierć chłopca jest pokazana jak najbardziej brutalnie, tak, żeby niejako ukarać gracza za pośpiech czy brak pomyślunku. Możemy zostać m.in. przygnieceni, poharatani piłą oraz wielokrotnie postrzeleni przez minigun'a. Całość ma nas zmusić do dokładnego przemyślenia sytuacji i opracowania idealnego planu działania.


Warto jeszcze wspomnieć o dźwięku, który doskonale komponuje się z tym, co dzieje się na ekranie. Muzyki prawie nie ma, a odgłosy maszyn czy innych rzeczy w grze są idealne.

Miło również napisać, że gra nie ma minusów. Jest trochę krótka, ale niesamowicie wciągająca. Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że jest to najlepsza niezależna gra w jaką było mi dane grać. I obym spotkał więcej takich zaskoczeń w przemyśle gier :)
Ocena: 10/10

piątek, 9 września 2011

PPV, czyli Pazerność Polskich Wydawców

Witajcie,
Jestem zły. Zły to w tym przypadku i tak małe słowo. Jak wszyscy zapewne wiecie, już jutro odbędzie się bokserski pojedynek, na który czekają miliony Polaków, czyli walka Tomasza Adamka z Witalijem Kliczką. I ogromna część kibiców nie będzie miała szans na zobaczenie pojedynku, głównie przez pazerność i przejmowanie nie tych amerykańskich wzorców, co potrzeba. Otóż za możliwość obejrzenia walki w domu trzeba zapłacić. 40 złotych. 40 ZŁOTYCH! Nie jest to ogromna kwota, ale oburzający jest fakt, że obywatelowi, który na domiar wszystkiego płaci abonament za np. telewizję cyfrową, daje się wybór tej samej wartości, co wybór marki papierosa skazanemu na rozstrzelanie. Płacisz albo nie oglądasz. Noż kurwa, to się w głowie nie mieści.

Oczywiście, podniosą się głosy, że walkę można będzie pewnie zobaczyć w sieci albo na RTL-u (tak, na tym NIEMIECKIM kanale będzie można walkę obejrzeć za darmo), ale mnie to nie obchodzi. Zresztą nie jestem pewien, czy będzie aż tak dużo osób, które po zapłaceniu 40 złotych za transmisję, z radością udostępnią streaming za darmo tysiącom (a nawet podejrzewam, że będzie tym razem więcej osób, które będą chciały obejrzeć walkę w Internecie) spragnionych sukcesu Polaków. Ja sam nie interesuję się boksem, uważam, że jest to wybitnie bezsensowna dyscyplina sportu (cóż, są gusta i guściki, prawda?), ale nie zmienia to faktu, że chciałbym obejrzeć walkę o tytuł mistrza świata polskiego boksera W POLSKIEJ telewizji.

Cóż, szkoda, że to właśnie RTL zapewni mi transmisję z pojedynku. Przynajmniej posłucham sobie muzyki w trakcie :)

środa, 24 sierpnia 2011

Cypryjskie piekiełko

Witajcie,
Jak pewnie większość Polaków, wczorajszy wieczór miał być dla nas wyjątkowy. Otóż po 15-letniej przerwie mieliśmy w końcu wejść do elity. Po latach czekania i pomocy w postaci reformy Platiniego mieliśmy grać w Lidze Mistrzów. I każdy kibic w Polsce czekał w napięciu na wczorajszy mecz Wisły Kraków z Apoelem. Media dodatkowo potęgowały napięcie w każdym serwisie informacyjnym, powiększając presję na piłkarzy Maaskanta. Ale nie było się co dziwić, czekamy (jak już wspomniałem) piętnaście długich lat. Poczekamy niestety jeszcze rok, Wisła poległa 1:3, a styl, w którym odniosła porażkę, będziemy pamiętać (o, zgrozo!) do następnych eliminacji. Nie można się usprawiedliwiać pogodą, trzeba się na pogodę przygotować. Zwłaszcza w sytuacji, gdy po 20 minutach Wiślacy stoją i oddychają rękawami. Dwa, trzy zrywy Małeckiego, ze dwa Melikssona i to wszystko. Powietrze z nas zeszło, grali Cypryjczycy. Trio Ailton-Manduca-Marcinho rozbijał naszą obronę raz za razem. Dawno nie widziałem zespołu, który nie potrafił przewidzieć tak oczywistych klepek, jakie miały miejsce wczoraj. Z drugiej strony brawa dla Apoelu za 90 minut biegania i doskonałego przygotowania do meczu. Zespół z Krakowa w ogóle nie trenował do tego rewanżu. Grali tak, jak dzieci na boisku szkolnym, które po 10 minutach stwierdzają, że to nudne i idą na Playstation. Kibice i prasa nie pozostawiają na piłkarzach suchej nitki. Kibice są wściekli, rozgoryczeni, prasa pewnie tak samo, z tym, że muszą się wstrzymać i profesjonalnie opisać porażkę i swój żal do piłkarzy i trenera. Tak, Robert Maaskant też jest po części winien tej porażki. Zły wybór wyjściowej jedenastki (wg mnie powinniśmy grać dwoma napastnikami. Spójrzmy prawdzie w oczy: Genkov nie istniał, Bidon może coś by tam pomógł), kompletny brak przygotowania do warunków panujących na Cyprze (zupełnie tak, jakbyśmy dopiero wczoraj o 20.45 dowiedzieli się, że w Cyprze cały rok jest gorąco) i te zmiany, które oprócz Ilieva, kompletnie nic nie wniosły. Piłkarze słabiutcy, Junior Diaz był kompletnym nieporozumieniem, Sobolewski po 30 minutach miał już dosyć (płuco zespołu... jeśli tak podsumowuje się prawie emeryta, to ja na miejscu krakowian bym się obraził), Chavez, który nadal nie potrafi rozegrać piłki, Małecki prawie niewidoczny, Wilk coś próbował, strzelił bramkę, ale momentami też nie nadążał. Ogółem kiepsko panowie, bardzo kiepsko.

Jest mi smutno, czuję rozgoryczenie. Liga Mistrzów jak nigdy była na wyciągnięcie ręki, ale się nie udało, niestety. Na pocieszenie pozostaje Liga Europy i mam nadzieję, że tam Wiślacy, a być może i Legia razem ze Śląskiem (chociaż 1:3 u siebie nie daje praktycznie Wrocławianom szans) pokażą, że Polski futbol jest mimo wszystko silny.

Cóż, pozostaje czekać do następnego roku. Tymczasem, do następnego razu!

wtorek, 16 sierpnia 2011

Dlaczego Final Fantasy X nie jest grą dobrą?

Witajcie,
Mało tego, że FFX nie jest dobrą grą. Jest grą mizerną, a to i tak małe słowo użyte w stosunku do tej produkcji. Jestem fanem sagi od roku 1997, ale nawet fani nie są w stanie określić, jak źle się stało po przeniesieniu Final Fantasy na Playstation 2. Ale zanim zacznę marudzić na wady gry, warto się rozluźnić wspominając dobre strony FFX.

Jak zwykle muzyka i sekwencje FMV są znakomite, urzekające i stojące na niebotycznie wysokim poziomie. Kwadratowi znowu wykonali kawał dobrej roboty może poza fatalnie przetłumaczoną sztandarową piosenką FFX "Suteki Da Ne". A jedną z lepszych sekwencji FMV w grze podziwiajcie poniżej:


Nieźle

I tu kończą się zachwyty. Jest mi niezwykle smutno, żal mi tego, co się stało z Final Fantasy. Zacznijmy:

1.Historia
Jest prosta i dziurawa, główny bohater nie powinien być głównym bohaterem (This is not your goddamn story, Tidus!), a większość innych postaci to hipokryci i zmarli nie chcący zejść z tego świata. Jedyni, którzy się do czegoś nadają, to Auron, który posiada dwie rzeczy, które każdy facet powinien mieć, czyli wielki słój z wódą i ogromny miecz, oraz Lulu, która oprócz walorów fizycznych jest też dobrym czarnym magiem. Wracając do historii, to jest ona równie przewidywalna co każda następna kampania wyborcza, jest momentami za długo eksploatowana, a poza tym (SPOILER) nagle po setkach lat ktoś w końcu pomyślał i postanowił zakończyć to szaleństwo z Sinem i niepotrzebnymi poświęceniami(KONIEC SPOILERU). Nie ma sensu opowiadać, co się dzieje w grze, nakreślę Wam tylko krótki schemat: Sin to monstrum zrodzone z ludzkich grzechów (nazwa mówi chyba wszystko, duhh) odradzające się co 10 lat od starcia z Summonerem, który poświęca swoje życie przyzywając Ostatecznego Aeona. Tidus za sprawą Sina zostaje przeniesiony 1000 lat w przyszłość, do Spiry, gdzie poznaję Yunę i dowiaduje się o wielkiej wyprawie. Co niektórzy pewnie już się domyslają, co się stanie i nie ma w tym nic dziwnego. Fabuła, jak już wspomniałem, jest strasznie przewidywalna i nie mam ochoty już więcej o niej pisać. Matko, to będzie bolesna notka...

Auron- jedyny bohater, którego można polubić

Lulu- nic nie wnosi do fabuły, ale jest przydatna w walce



2.Postacie
W każdym 'fajnalu' była jedna postać, która wkurzała cały świat. W siódemce był Caith Sith, w ósemce mieliśmy Zell'a, a w dziewiątce Quina. W przypadku FFX jest jedna postać, KTÓRĄ LUBIĘ! Jest to pierwszy przypadek w historii FF, gdzie 99% postaci jest albo irytująca do bólu albo nieogarniająca, co ze sobą zrobić.

Tidus, ten wkurzający, płaczący po kątach, marudzący idiota w dziwnych spodniach, głupią fryzurą i dziwnymi zachowaniami jednoznacznie wskazującymi na odchylenia psychiczne po prostu nie nadaje się na głównego bohatera gry. Człowiek, który podkłada głos pod postać, też nie dodaje mu uroku, a czyni jeszcze bardziej irytującym. Nie ma dla mnie nic gorszego niż fakt, że mój niby-główny-bohater zachowuje się jak 5-letni bachor. Chyba, że jest 5-letnim bachorem...

Wakka, gość ślepo wierny Yevonowi (religia w Spirze), z niedorzeczną fryzurą (głupszy jest chyba tylko odwrócony irokez) i niespotykanie dziwnym akcentem, którego bronią z wyboru jest PIŁKA do Blitzballu (choć w grze oddaje miecz jego brata Tidusowi, to nadal wybrał piłkę... smutne). Co najgorsze, gdy Wakkę w odpowiednim kierunku podszkolić i znaleźć mu odpowiednią broń, staje się najlepszym wojownikiem w grze! Niedorzeczne.. a to jeszcze nie koniec

Lulu, o której mogę powiedzieć tylko tyle, że ma wielkie zderzaki i jest przyzwoitym magiem (oraz że jej zwycięska poza może za pierwszym razem podnieść ciśnienie ^^). Do fabuły nie wnosi prawie nic, w niczym tak naprawdę nie uczestniczy. Kropka. A, jej bronią są maskotki...

Yuna, nasza Summonerka oraz biały mag. Nieśmiała, mało pewna siebie, ale znacznie lepszy główny bohater, bo to wokół jej i jej wyprawy kręci się cała historia. To ona jest tą, o której powinna być ta gra, przynajmniej pozbylibyśmy się Tidusa. Dalej...

Kimahri... No o tym gościu to naprawdę niewiele można napisać. Jest odpowiednikiem Blue Mage'a (czy tylko ja uważam, że ta klasa jest kompletnie bezużyteczna i niedostarczająca rozrywki?), jest wielki i niebieski, ma róg na czole (a raczej pół-róg) i dzierży włócznię. Mało mówi, mało robi.

Rikku, złodziejka, nastolatka, niepokojąco skąpo ubrana (ona ma w grze 15 lat.. Japończycy mają problem. Na poparcie tych słów dodam, że w wielu rankingach Rikku została uznana za symbol seksu w grach wideo...). Nie używałem jej ani razu, chyba że gra to na mnie wymuszała. Prawie tak wkurzająca jak Tidus.

Auron, jedyna postać w grze, która wzbudza we mnie pozytywne odczucia. On jest jak Clint Eastwood, tylko że z ogromnym mieczem zamiast spluwy. No i on przynajmniej coś robi.


3.Gameplay
Najpierw dobre rzeczy. System walki jest bardzo dobry. Turowy system walk pozwala na spokojne ocenienie sytuacji i dobranie odpowiedniego działania bez presji czasu. Nawet możemy zmienić postać na dowolną w drużynie PODCZAS WALKI. Znacząco ułatwia to starcia i nie trzeba już męczyć się z bohaterami, których nie chcemy/nie możemy używać w danej walce. Koniec dobrych rzeczy.
Przede wszystkim, gra jest liniowa do bólu. Nie mam słów, żeby opisać jak byłem zdenerwowany grając w FFX i odkrywając, że będę prowadzony za rączkę do samego końca i że nie polatam sobie Airshipem. Nie można nawet pozwiedzać sobie mapy świata, tak bardzo ta gra jest ograniczona. Jasne, pod koniec gry możemy wybrać sobie miejsca, które chcemy odwiedzić, czy nowe lochy, które chcemy zdobyć, ale nie miało to sensu, ponieważ byłem tak podirytowany, że nie miałem już siły, żeby się z grą męczyć. System levelowania postaci też wzięto z kosmosu. Mamy do czynienia ze Sphere Grid, gdzie każdą umiejętność wykupujemy kosztem sfer. Jednak samo poruszanie się po 'mapie sfer' wymaga zdobycia poziomu w grze (nie zrozumcie mnie źle, jest to dość proste), co znowu przekłada się na godziny grania tylko po to, żeby Tidus mógł KRAŚĆ! Dodatkowo musimy mieć odpowiednie sfery, żeby np. podwyższyć maksymalną ilość punktów zdrowia, więc cała ta robota szybko przestaje się robić fajna i zaczyna być nużąca i frustrująca. MAŁO TEGO, mamy do wyboru dwie 'mapy': standardową i ZAAWANSOWANĄ, gdzie 'mapa' wydaje się nieskończenie wielka i niepotrzebnie skomplikowana. Zresztą pokażę Wam:

Standardowa 'mapka'.

'Mapa' zaawansowana...

Sami widzicie ile niepotrzebnej pracy trzeba wykonać.

4.Dubbing/voice acting
Wszyscy fani Final Fantasy po cichu domyślali się, że wraz z przeniesieniem serii na nową konsolę, jaką była PS2, pojawi się (oprócz lepszej grafiki oczywiście) dubbing w grze. "Fajny pomysł. Zawsze myślałem, jakby to było, gdyby moi ulubienie bohaterowie mogli mówić", myślałem wtedy. Ze zgrozą odkryłem, że mam do czynienia z jednym z najgorszych dubbingów w historii gier wideo. Nie wiem, jak jest w wersji japońskiej, ale to co dostałem do swoich rąk i dotarło do moich uszu, było momentami istną kakofonią. Zwłaszcza, gdy odzywał się Tidus. Miałem ochotę poderżnąć gardło człowiekowi odpowiedzialnemu za podłożenie głosu pod niego. Reszta też nie spisała się dobrze. Znowu tylko Auron wyróżnia się (fakt, też nieznacznie, bo mogło być lepiej) na tle tej niekompetentnej bandy.

To w zasadzie wszystko, co chciałem tu opisać. Opisałem rzeczy najważniejsze, nie ruszając w zasadzie reszty irytujących elementów, głównie po to, żeby przypominając sobie o tym wszystkim nie dostać zawału. Jest jeszcze przecież język Al-Bhed, który (jeśli oczywiście chcesz wiedzieć, o czym mówią... a nie mówią nic, NIC ważnego) zmusza gracza do przejścia FFX po raz drugi. Są NPC-e, którzy dziwnie podchodzą do niektórych spraw (np. żadnej żałoby na turnieju Blitzballa po masakrze wioski przez Sina). Jest Blitzball, gra, której chyba nigdy nie pojmę (poza tym, że jest fizycznie niemożliwym stworzenie i uprawianie takiej dyscypliny sportu). Jest jeszcze kilka innych, już trochę mniej wkurzających aspektów tej gry, ale wiecie co? WYDALI SEQUEL. Pierwszy raz w historii serii wydano sequel do Final Fantasy. Jednak ten służy tylko i wyłącznie tak zwanemu "fan service" i nie zamierzam się za to zabierać.

Cóż, czas się żegnać, trzeba zobaczyć, dlaczego ludzie tak zachwycają się tym Limbo.
Do następnego!

środa, 3 sierpnia 2011

Nasza klasa... znowu

Witajcie,
Gdyby nie to, że świat obiegła wiadomość o zamknięciu FB z powodu stresującego życia prezesa, pewnie nie spojrzał bym w kierunku naszego rodzimego produktu. Napisałem dość krytyczną notkę o NK (KLIK!) i na tym sprawa mogłaby się w sumie zakończyć, prawda? Ktoś jednak w firmie wziął się w końcu do roboty i zaczęto wprowadzać masę poprawek, które mają za zadanie umilić nam wszystkim niewątpliwą przyjemność korzystania z portalu. Jedziemy!

Pierwsze zmiany napotykamy już "od góry". Menu główne nie zajmuje tyle miejsca jak kiedyś, ale ewidentnie górny pasek zerżnięto z Facebook'a (za co z drugiej strony nie można twórców NK winić, w końcu jak się wzorować na kimkolwiek, to na najlepszych). Mamy więc powiadomienia ze skrzynki odbiorczej, wpisów, nowych komentarzy i gier. Prosto, skutecznie, każda 'rzecz' otwiera się w nowym i całkiem przejrzystym (choć na mój gust za dużo trzeba przewijać) okienku. Nieźle. Z prawej strony paska mamy możliwość dodania zdjęć (o tym za chwilę) i wybrania jednej z pięciu opcji rozwijanego menu (Facebook ponownie), standardowych dla portalu społecznościowego. Tu też nieźle, chociaż to menu z prawej strony powinno wg mnie samo się zamykać po odsunięciu kursora. Ale wybredny nie będę.

A teraz nowość, która zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie, mianowicie nowy podgląd świeżo dodanych zdjęć. Wreszcie zajmuje to tyle miejsca, na ile zasługuje, a w dodatku po najechaniu mychą, w przypadku gdy ktoś dodał kilka fotografii, możemy sobie przejrzeć miniaturki. Jedyne, na co się poskarżę to fakt, że miniaturki zmieniają się trochę za szybko, a jeśli ktoś doda dwa zdjęcia, czasami miniaturki się w ogóle nie zmieniają (nie w każdym przypadku, ale jest to czasem zauważalne). Zmiana ta pozwala uniknąć konieczności odwiedzania profilu osoby, której nie mamy ochoty odwiedzać, a chcemy tylko przejrzeć nowe fotki. Fajne.

O dreszcze przyprawia mnie kolejna niespodzianka z NK, powiększona galeria zdjęć. Teraz wszelakiej maści niespełnione nastolatki (chociaż nastolatkowie, o zgrozo, ostatnio też) i inne potworki mogą dodawać niekończące się potoki zdjęć z lustrzanych sesji w pokoiku z plakatami znanej wszem i wobec piosenkarki, która uparcie twierdzi, że jest mężczyzną. Czego te dzieci nie wymyślą... Ale wracając do tematu, administratorzy NK sami sobie napytali biedy tym rozwiązaniem i współczuję tym, którzy będą musieli filtrować wyczyny polskiej inteligencji. Chociaż jestem prawie pewien, że nie pracuje tam żadna osoba mająca choćby cień pojęcia, jaki jest cel filtracji zdjęć na portalu społecznościowym. Minus.

Krótko jeszcze o grach na NK. Wg mnie dobrze, że portale takie jak Nasza Klasa dają możliwość zrobienia czegokolwiek innego poza podziwiania tysięcy zdjęć znajomych. Ale czy 90% gier to muszą być cholerne klony Farmville i Mafia Wars? Ale Rafał, przecież każda gra ma inną stylistykę... Wisi mi to, schowaj się w swoim pokoju i wydój stadko krów albo posadź fasolkę albo inne gówno. Rzecz w tym, że fajnie by było mieć tylko parę gier PODOBNYCH do wyżej wymienionych, niekoniecznie całe zatrzęsienie. Akurat z FB nie trzeba było tego kopiować. Za mało jest zręcznościówek czy gier logicznych, za dużo postawiono na wyciskacze czasu. Szkoda.

Reszta w zasadzie pozostała bez zmian. Gdybym miał zaproponować wdrożenie jakichś poprawek, to zmieniłbym sposób przeglądania zdjeć, na trochę mniej uciążliwy i mniej przestarzały. Chciałbym też zasugerować zbieranie komentarzy w grupę (np. XXX dodał X komentarzy do profilu YYY zamiast podziwiania każdego komentarza osobno, zwłaszcza w sytuacji gdy komentarze są praktycznie jednakowe). I na litość boską, ZMIEŃCIE TĄ REKLAMĘ na bardziej przyjazną dla oka :) Może jeszcze jakieś skórki na portalu do wyboru, bo to co mamy teraz zaczyna mnie nudzić.

Kończąc i tak przydługi wywód: Ktoś mógłby rzec w tym momencie Pff.. I pisze to osoba, która korzysta z NK góra dwa razy w tygodniu... Fakt, ale tym bardziej powinno to do Was trafić. NK wprowadziło kilka ciekawych zmian w funkcjonowanie portalu i nie jest źle. Co nie znaczy, że jest dobrze.
Pozdrawiam

czwartek, 23 czerwca 2011

Opowiadanie

Witajcie,
Ponad dwa lata minęły, odkąd napisałem drugie opowiadanie w swoim dorobku. Pisane na raty, z kilkoma przerwami, w końcu ujrzało światło dzienne. Teraz, gdy skończyłem utrwaliłem je na dysku twardym, wypuszczam w świat swoje dzieło. Miłej lektury!


*****

-1-

Andrew siedział w swoim ulubionym fotelu przy kominku. Lubił z rana czytać gazetę popijając kawę i zajadać w tym czasie jakieś pożywne śniadanie. Mieszkał z córeczką, odkąd zmarła Katie, jego żona. To była wielka tragedia. Jakiś pijany kierowca potrącił Katie i uciekł z miejsca zdarzenia. Obrażenia były śmiertelne. Chociaż wydarzyło się do 3 lata temu, nadal był smutny. Lecz nie okazywał tego Marii. W jej oczach tatuś był zawsze uśmiechnięty. I chociaż zawsze go to bolało, zawsze grał przed Marią tę rolę. Od tych trzech lat nie dostał ani jednego listu, chociaż codziennie chodził do skrzynki przed domem i sprawdzał. Jego przyjaciele, nie wiedzieć czemu, nie kontaktowali się z nim po śmierci żony. Gdyby nie Maria, to zapewne dołączyłby do Katie. Pewnego dnia, Andrew jak co dzień czytał gazetę o poranku przy śniadaniu. Potem wyszedł do skrzynki pocztowej i ku jego ogromnemu zdziwieniu był tam list. Koperta była dziwnie brudna. Musiał usiąść, gdy przeczytał od kogo jest ten list. Na odwrocie karty widniał napis „Kathlin Johnson”. Serce zaczęło mu bić naprawdę szybko. Opanowując drżenie rąk, próbował otworzyć list. Myślał w międzyczasie o tym, jak to możliwe. „Kogo ja pochowałem? Przecież widziałem jej ciało w trumnie. Widziałem wypadek... Nie, to niemożliwe. To na pewno jest jakiś żart”. Otwierając kopertę nie wiedział,czego się spodziewać. W końcu mu się to udało. Zaczął czytać:
„Drogi Andrew,
Trzy lata temu stwierdzono, że umarłam. Ja też tak myślałam. Trafiłam do dziwnego miejsca. To miasto jest puste, żadnej żywej duszy. Niby wszystko jest OK, ale nie ma tu nikogo. Są tylko oni. Muszę iść, mój Pan mnie wzywa. Proszę, przyjedź tu, do Silent Hill, ratuj mnie”. Tu list się urwał, ale wyglądało to tak, jakby autor listu desperacko chciał dopisać choćby małe słówko. Na kartce zauważył mały ślad krwi. „Silent Hill, co to za miasto? Czy Katie żyje? Co tu się w ogóle dzieje?” Tyle myśli kłębiło się w jego głowie, że musiał nalać sobie whisky, żeby choć trochę się uspokoić. Usiadł w fotelu i się rozpłakał. Długo trwało, zanim zdecydował się włączyć laptopa. Musiał sprawdzić, o co chodzi z tym Silent Hill. „Wielki pożar w Silent Hill”, „Wymarłe miasto”.
-Po co ona tam pojechała? Muszę się dowiedzieć- Nagle poczuł się senny. Nie wiedział dlaczego, przecież dopiero się obudził. Jednak poszedł do sypialni. Jakaś jego cząstka woli próbowała wprawdzie walczyć z tą dziwną siłą, jednak Andy nie dał rady. Śnił o Katie...

-2-

Andrew zerwał się z łóżka, cały spocony. Chciał krzyczeć, ale zabrakło mu głosu. Usiadł na brzegu łóżka i opanowując drżenie rąk uspokajał oddech. Ubrał szlafrok i zszedł na dół. Za oknami panowała ciemność. Na zegarku, który zawsze nosił na lewym ręku, wybiła właśnie druga w nocy. Wszedł do kuchni, nalał sobie mleka i podszedł do okna. Patrzył na swój ogród i żałował, że musi opuścić tą ziemię. Wiódł tu przecież spokojne życie i mimo tego, że tęsknił za Katie, cieszył się, że jest w tym miejscu, z tymi ludźmi, których zdążył polubić. Nie wiedział, czy wróci, ale chciał przecież zobaczyć Katie. Miał nadzieję, że to nie jest żart, że nikomu nie przyszło do głowy zrobić z niego idioty. Zostawił przeszłość za sobą już dawno temu, więc nikt nie mógł mieć do niego żadnych żalów. Tej nocy miał niepokojący sen o Marii.

-3-

Wyjechał po południu. Rzęsisty deszcz utrudniał widoczność i powodował trudności w prowadzeniu samochodu. Gdy wyjechał za miasto, deszcz ustał, a Andrew zatrzymał się, wysiadł i obejrzał za siebie. Chciał zachować w pamięci miasteczko, które naprawdę lubił. Wsiadł z powrotem do auta, wziął kilka głębokich oddechów, włączył radio i odpalił silnik. Jechał długo, robiąc przerwy co godzinę. Nauczył go tego jego ojciec. Powiedział mu, że warto odpocząć chwilkę, by zregenerować siły. Wieczorem chciał się przespać, ale zobaczył na mapie, że Silent Hill jest już bardzo blisko. Było ciemno i zapadła mgła, gęsta mgła utrudniająca znacznie widoczność. Deszcz znowu lał niemiłosiernie z nieba. Próbował zadzwonić do domu, lecz w słuchawce słychać było tylko trzaski. Nagle telefon wypadł mu z ręki. Sięgnął po niego wciąż jadąc, a gdy podniósł głowę, zobaczył postać wyglądającą zupełnie jak jego córeczka. Gwałtownie zahamował, ale wpadł w poślizg i uderzył w barierkę. Andrew stracił przytomność.

-4-

Obudził się w swoim samochodzie. Miał straszny sen. Śniła mu się Katie. Tym razem ktoś sprawiał jej ogromne męki. Wisiała ukrzyżowana na kolczastym drucie. Była cała we krwi, ale żyła. Krzyczała, żeby jej pomógł, a on nie mógł się ruszyć. Do teraz drżały mu ręce, a oddech miał głęboki. Rozejrzał się. Mgła rozpościerała się wokół, ograniczając widoczność praktycznie do zera. Próbował zadzwonić do domu, ale jego komórka nie miała zasięgu. Zaczął iść, nie bardzo jednak wiedział, w jakim kierunku. W pewnym momencie droga się skończyła. Lecz Andy nie mógł nigdzie skręcić. Dalej była tylko bezdenna przepaść. Zupełnie tak, jakby świat się po prostu skończył i dalej już nic nie było. Zdziwienie Andy'ego było tym większe, że pamiętał, iż jechał tą drogą. Wrócił więc do swojego samochodu i poszedł w drugą stronę. Szedł już kawałek czasu, gdy na horyzoncie pojawiła się tablica. Nie widział jej z daleka, więc podszedł bliżej. Na tabliczce widniał napis: „Witamy w Silent Hill”. Był przerażony, ale jednocześnie ciekawy tego, co zastanie. Chciał również desperacko zobaczyć Katie. Nie było jej tyle czasu i chociaż zdążył już przywyknąć do tego, że jego żony nie ma, w głowie zrodziło mu się tyle pytań... W końcu postawił pierwszy krok w Silent Hill...

-5-

-Katie! Katie! - nikt mu nie opowiedział, lecz on nadal krzyczał w nadziei, że może ktoś mu pomoże, ktokolwiek. Biegł wśród mgły tak gęstej, że ledwo dostrzegał nazwy ulic na skrzyżowaniach. Zatrzymał się przed budynkiem szkoły. Kiedy otwierał drzwi, zawyły syreny alarmowe. Takie, jakie dzwonią, gdy miastu grozi niebezpieczeństwo. Wszedł do budynku i zrobiło się tak ciemno, jakby słońce nagle zgasło. Nic nie widział. Sytuacja nie trwała długo, lecz gdy otworzył oczy, widok jaki mu się ukazał, przeraził go. Brudne ściany, oblepione gdzieniegdzie jakąś dziwną substancją. Wszystko to sprawiało wrażenie jakby żywcem wyjętego z koszmaru. Na szczęście wziął ze sobą latarkę z samochodu. Dzięki temu choć trochę widział gdzie iść. Po drodze zabrał również metalową rurkę. Czuł w środku, że będzie mu ona potrzebna. Wszedł do stołówki. Tam zobaczył... W zasadzie nie wiedział, co lub kto siedzi w rogu pomieszczenia. Istota siedziała skulona. Andrew podszedł bliżej, a istota spojrzała na niego. Ku jego przerażeniu, nie miała twarzy. Andy cofnął się parę kroków, istota wstała i zaczęła niezdarnie kroczyć ku niemu, wydając przy tym przerażający pisk. Andrew odwrócił się, ale ku swojemu przerażeniu zobaczył, że parę kroków za nim znajdują się dwie podobne istoty. Próbował uciec, lecz tych istot było więcej niż przypuszczał. Otaczały go. Andy utonął w ciemności.

-6-

Znalazł się w kawiarni „Silent Cafe”
-Długo zamierzasz tu jeszcze leżeć?- za plecami Andy'ego stała kobieta. Odetchnął z ulgą. Mundur wskazywał na to, że kobieta jest policjantką. Blond włosy były częściowo zakryte kaskiem, co wskazywało na to, że porusza się ona motocyklem. Nosiła również okulary, które teraz były schowane w kieszeni na piersi policjantki.
-No więc? Jak będzie?- Andy usiadł na stoliku, na którym przed chwilą leżał i rozejrzał się. Knajpa może i była niezbyt wysokich standardów, ale było w miarę czysto i schludnie na tyle, na ile było to możliwe w tak małym miasteczku. Lekki bałagan za barem wskazywał jednak na to, że dość dawno nikt tu nie sprzątał.
-Gdzie ja jestem? I kim ty jesteś?- spytał Andrew
-Jesteś w „Silent Cafe”, miejscowej kawiarence. Nazywam się Monica Campbell. Jestem policjantką z okolicznego Hellsville. Przyjechałam tu, ponieważ otrzymałam zgłoszenie o człowieku błąkającym się po Silent Hill. Potem znalazłam Ciebie, gdy leżałeś nieprzytomny przed szkołą. Udało mi się przyciągnąć Cię tutaj.
-Dzięki... chyba
-Co Ty tu w ogóle robisz?
-Zabrzmi to dziwnie i jestem pewien, że mi nie uwierzysz, ale niedawno otrzymałem od swojej żony list, w którym napisała, że jest w tym miasteczku i błaga o pomoc
-Co w tym dziwnego?
-Cóż.. Moja żona zmarła trzy lata temu w wypadku samochodowym
-Hmm... Rzeczywiście dziwna sprawa- milczenie, które trwało dobrą chwilę, przepełnione było napięciem. Monica nie chciała zadać żadnego dziwnego pytania. Po chwili powiedziała:
-Czy wiesz, dlaczego Silent Hill jest opuszczone?
-Nie mam pojęcia. Czytałem tylko o wielkim pożarze
-Tak, 50 lat temu wybuchł tu ogromny pożar, w którym zginęli wszyscy mieszkańcy miasta.
-Jak widać nie wszyscy...
-Słucham?
-Widziałem w szkole jakieś dziwne istoty. Nie wiem, czy to byli ludzie, ale..
-Czy Ty nie uderzyłeś się w głowę? Jesteś ranny? Musze Cię stąd zabrać
-Ale ja się nigdzie nie wybieram
-Jak to?
-Muszę odnaleźć swoją żonę
-Ale sam powiedziałeś, że ona nie żyje
-Dostałem od niej list
-Nie sądzisz, że mógł go napisać jakiś żartowniś?
-Nie rozumiesz mnie. Od 3 lat żyję z wielką zadrą w sercu po stracie Kathlin. Jakoś to znoszę tylko ze względu na moją córeczkę. Gdy dotarł do mnie ten list, coś się we mnie rozbudziło. Wiem, może to głupie, ale chciałbym, żeby ona żyła. W tym liście końcówka mocno mną wstrząsnęła. Jakby to nie ona pisała- wręczył Monice list.
-Co my tu mamy.... „Muszę iść, mój pan mnie wzywa”. Jesteś pewien, że Twoja żona nie była kimś w rodzaju satanisty?
-Jestem przekonany, że nie. Ona kochała dzieci, mieliśmy w domu nawet dwa koty. Dobija mnie fakt, że zdążyłem się z tym częściowo pogodzić z jej śmiercią, a tu coś takiego. Czasami myślę, że zaczynam wariować. I oto teraz jestem tu, szukając swojej żony i nie wiedząc nawet, czy moja wyobraźnia nie robi sobie ze mnie żartów. I te istoty... Muszę się dowiedzieć, o co chodzi- Znów zapadła cisza. Cisza, podczas której Monica myślała o tym, czy naprawdę wierzy Andy'emu. Postanowiła zaryzykować:
-Pomogę Ci
-Dlaczego?
-Poniekąd Ci wierzę. Chyba sama zwariowałam.
-Dziękuję.
-Musimy zebrać jakieś zapasy na noc. Za chwilę zacznie się ściemniać. Tę noc spędzimy tutaj, a rano wyruszymy w głąb miasta- Andy zgodził się z policjantką. Podziwiał sam siebie, ponieważ pierwszy raz od długiego czasu zaufał drugiemu człowiekowi. Zebrali zapasy jeszcze zanim się ściemniło. Później zjedli kolację i poszli spać. Andy był tak zmęczony, że zasnął od razu.

-7-

-Przyprowadźcie ją do mnie- odezwała się istota potężnym głosem. Dwie istoty zwane Piramidogłowymi rzuciły dziewczynę na podłogę
-Nareszcie, mój plan się wypełni...

-8-

-Andy, wstawaj- Monica szturchała Andy'ego w ramię
-Co, coś się stało?
-Nie, ale ile można spać?
-Wybacz, ostatnio mało sypiam.
-Rozumiem. W każdym razie musimy wyjść i rozejrzeć się po okolicy- Andy polubił Monicę. Wydawało mu się, że zaczyna mu wierzyć
-Tak, masz rację. Dlaczego całe miasto jest we mgle?
-Nie wiem, może to jakaś miejscowa anomalia
-Tak, być może- Wyszli z „Silent Cafe” i z początku nie bardzo wiedzieli, gdzie iść
-Najpierw powinniśmy znaleźć jakąś broń dla Ciebie. Widzisz? Tam są domki, może w którymś z nich coś znajdziemy- zgodził się i poszedł z Monicą na poszukiwania. Chodzili po wielu domach, niestety nic nie znajdując. Weszli w ostatnią uliczkę z domkami. Nagle usłyszeli szczekanie. Było nieznośnie głośne. Z budy obok której stali Monica i Andy wyszedł pies. A raczej jego resztki. Obdarty ze skóry, z jednym okiem zwisającym bezwiednie z oczodołu i nie pałający miłością do pary, którą przed sobą widział. Kroczył powoli ku nim, obnażając przy tym swoje kły. Monica wyjęła broń, a Andy podniósł leżącą obok sztachetę. Pies szykował się już do skoku, gdy Monica wypaliła do niego, trafiając w głowę. Zwierzę padło na ziemię, ale jeszcze warczało. Andy uciszył je, już na zawsze.
-To miasto jest inne niż wszystkie, prawda?
-Na to wygląda. Co tu się właściwie dzieje?
-Nie wiem, ale musimy mieć się na baczności- weszli do trzeciego od początku ulicy domku. W salonie zauważyli różnego rodzaju trofea łowieckie.
-Tu chyba coś znajdziemy. Chodź do sypialni- weszli po schodach do pokoju. Długo nie szukali, gdyż w szufladzie przy łóżku znaleźli Berettę, a pod samym łóżkiem strzelbę. Zabrali również spory zapas nabojów. Po zjedzeniu lunchu wyszli na ulicę i poszli na północ.
-Szukałeś swojej żony w szkole, tak? Przeszukałeś cały budynek?- zapytała Monica
-Nie wiem. Zaraz jak wszedłem, zrobiło się ciemno i zawyły syreny. Potem te dziwne istoty, dalej już nic nie pamiętam
-Czyli tam raczej nic nie znajdziemy. Znalazłam w kafejce mapę miasta. Pójdziemy dalej na północ, w kierunku szpitala. Może tam coś będzie
-Chodźmy- Mimo złej widoczności, z pomocą mapy trafili do szpitala w ciągu kilku minut. Budynek był dość stary, gdzieniegdzie widać było odpadający ze ścian tynk. Weszli do szpitala. W środku było całkiem przyjemnie, mimo obecnych okoliczności. Korytarze wyglądały jakby były całkiem niedawno remontowane. Niepokojem napawała pustka panująca w budynku. Szpital był dość duży, ale postanowili wszędzie chodzić razem. Dawali sobie nawzajem dużą pewność siebie. Podczas wędrówki po parterze Andy spytał:
-Masz kogoś?
-Skąd to pytanie?
-Lepsze to niż ta przeklęta cisza
-W sumie masz rację. Nie, nie mam nikogo, mój mąż zmarł parę lat temu. Nie mieliśmy ze sobą dzieci
-Przykro mi
-Byliśmy młodzi, poświęciliśmy się swoim karierom i postanowiliśmy odłożyć plany o dziecku na inny czas
-Rozumiem. Ja odziedziczyłem spory majątek po ojcu. Dom na wsi, sielanka. Poznałem Katie, była to jedyna kobieta, która zakochała się nie w moich pieniądzach, a we mnie. Gdyby nie moja córeczka, to chyba bym oszalał po śmierci Katie- Chciał mówić dalej, ale zaczęło znów robić się ciemno. Zawyły syreny
-Znowu się zaczyna- ścisnął w dłoni Berettę, którą trzymał w kaburze przy pasie. Monica widząc niepewność towarzysza wyjęła swoją broń. Instynktownie złapali się za ręce. Ciemność niedługo minęła, ukazując przerażający widok. Ze ścian odpadała zaschnięta krew, w niektórych miejscach pokazując głowy ludzkie, jakby ich ciała zostały wmurowane w ściany po to, żeby ich męka trwała wiecznie. Podłogi były brudne, a światło nikłe. Oboje trzymali w jednej ręce broń, a w drugiej latarkę. Nagle usłyszeli głos, jakby szept dziecka.
-Andrew, pomóż mi.
-Kto? Gdzie?
-Andrew...- szli niepewnym krokiem przez szpitalny korytarz. Szli w kierunku głosu. Gdy skręcili, za rogiem zobaczyli dwie osoby: mężczyznę i dziecko.
-Andrew, jesteś, jaka ulga
-Kim jesteś? Skąd znasz moje imię?- mężczyzna, który stał przy dziecku, wyjął ogromny nóż i powiedział:
-Bądź gotów, Andy. Silent Hill pamięta- po tych słowach dźgnął dziecko w plecy. Nagle latarki zgasły i znowu ogarnęły ich ciemności. Chwilę potem latarki znów zaświeciły, ale ani mężczyzny ani dziecka nie było widać. Krwi również ani śladu. Co więcej, cały budynek wrócił do normalnej postaci
-Co tu się stało?- spytała Monica, ale w jej głosie dało się wyczuć strach przed odpowiedzią
-Nie wiem, coś tu na poważnie jest nie tak- nagle Monica zemdlała, a Andy usłyszał przeraźliwy pisk i głos Katie, a raczej jej krzyk, który został natychmiast zduszony. Pisk się nasilał. Zaraz przed tym, jak zemdlał, zobaczył dwie postaci idące w ich stronę. Postaci z piramidami zamiast głów
-Co... jak....

-9-

Znalazł się w pomieszczeniu na pierwszy rzut oka wyglądające jak kotłownia. Ku swojemu przerażeniu odkrył, że nie może się poruszyć mimo tego, że nie był przywiązany. Nie mógł dostrzec Monici. Próbował ją zawołać, lecz głos uwiązł mu w gardle. Nagle zaczęło się robić nieznośnie duszno. Andy miał problemy z oddychaniem. Usłyszał jak ktoś wchodzi do pomieszczenia i idzie ku niemu. Było na tyle ciemno, że nie mógł dostrzec twarzy przybysza:
-Witaj, Andy
-Co tu się dzieje? Gdzie jest Monica?
-Czy bardziej obchodzi Cię los kobiety, którą dopiero poznałeś od losu Twojej własnej żony?
-Ale moja żona nie żyje
-Więc po co tu przyjechałeś? Możesz oszukiwać cały świat, ale siebie nie oszukasz- Andy z każdym słowem swojego rozmówcy czuł słabnące siły, ale jego psychika też słabła, jakby zbyt dużo informacji wpakowało mu się bez ostrzeżenia do głowy
-Długa droga przed Tobą, Andrew,. Musisz uświadomić sobie, kim jesteś. Twoja przyjaciółka jest
w bezpiecznym miejscu i czeka aż poznasz siebie od nowa. Do zobaczenia, Andy- przybysz pozostawił Andy'ego z mnóstwem pytań. Wiedział jednak, że jeszcze spotka tajemniczego osobnika. Usiadł, opierając plecy o ścianę i próbował ogarnąć obecną sytuację. Nie było Monici, nie wiedział gdzie jest, a na dodatek nie miał broni. Osoba, z którą rozmawiał, powiedziała, że musi odkryć kim jest. Czy w takim układzie nie jest tym, kim uważał że jest? Myśli biegały Andy'emu po głowie i nieznośnie dziurawiły mu umysł. Znów był sam, znów zaczął wątpić. Czy Katie naprawdę żyje? Czy wymyślił sobie to wszystko, bo tak tęsknił za swoją żoną? Zrobiło mu się niedobrze. Wstał i rozejrzał się dookoła. Światło było przytłumione i Andy'emu wydawało się, że zaraz zgaśnie. Niedaleko znajdowały się drzwi. Andy się bał. „Co to za miejsce?”. Stał oszołomiony jeszcze przez kilka minut, po czym w końcu zaczął stawiać kroki ku drzwiom. Choć nadal się bał,
a w jego głowie kotłowały się pytania, chciał zobaczyć Monicę, kobietę, dzięki której po raz pierwszy zaufał drugiemu człowiekowi. Przede wszystkim chciał zobaczyć swoją żonę, którą wciąż kochał. Stanął przed drzwiami i wyciągnął dłoń ku klamce..

-10-

Kobieta siedziała na podłodze. Była wyczerpana walką z Piramidogłowymi. W końcu przywlekli ją tutaj, do tej dziwnej komnaty, w której było bardzo ciemno. Wydawało się, że jedynymi oświetlonymi miejscami jest kawałek podłogi, na której siedziała oraz ogromny, drewniany fotel stylizowany na tron. Nikt w nim jednak nie siedział. Chwilę później usłyszała kroki. Zobaczyła mężczyznę w średnim wieku o kruczoczarnych włosach, takim samym garniturze i butach.
-Zapewne spodziewałaś się czegoś innego. Nie mogę Ci się pokazać w mojej prawdziwej postaci. Nie byłabyś wtedy w stanie ze mną współpracować
-Co ja tu robię?
-Masz do spełnienia misję, o której opowiem Ci, jak wypoczniesz
-Gdzie jestem? Dlaczego tu jestem? Kim Ty jesteś?- przybysz jednak odszedł od kobiety, która bezsilna opadła na podłogę i natychmiast zasnęła.

-11-

Andy siedział na ławce na korytarzu szkolnym. Nie wiedział dlaczego z kotłowni wyszedł na szkolny korytarz, ale w obecnej sytuacji nic go nie dziwiło. Zaczął rozmyślać nad słowami swojego niedawnego rozmówcy. „Po co tu przyjechałeś?”. Andy ukrył twarz w dłoniach. Przeżywał kryzys, bał się. Myślał o Monice. Niemożliwym jest przecież, żeby Katie nadał żyła. Więc skoro minęło tyle czasu, to czy nie przyszedł moment, żeby szukać sobie nowej partnerki? Ale co z Marią? Czy byłaby w stanie zaakceptować nową sytuację? Przecież jest taka mała i wrażliwa. Andy zdał sobie sprawę, że trochę odpłynął i postanowił, że musi iść. Korytarz kończył się jedną parą drzwi, które prowadziły do sali muzycznej. Mniej więcej na środku sali stało wielkie, stare pianino. Andy przypomniał sobie czasy, kiedy razem z Katie grali dla Marii. Łza spłynęła po jego policzku. Usiadł na krzesełku i zaczął grać melodię, którą razem z Katie kołysali Marię do snu. Słońce zachodziło, gdy kończył grać. Wiedział, że noc to najgorsza pora na wędrówki po ciemnych korytarzach, ale uzmysłowił sobie, że nie może tu siedzieć. Wstał i wyszedł z sali. Korytarz zmienił się. Ściany były brudne, substancja przypominała zasychającą krew. Andy przysiągłby, że słyszy płacz dziecka, ale nie miał komu. Szedł więc za tym płaczem, a na korytarzu robiło się coraz ciemniej. Bał się, jednak z drugiej strony dźwięki się nasilały, więc włączył latarkę i szedł dalej. Stanął w końcu przed drzwiami, zza których dobiegał płacz. Pchnął drzwi i wszedł do środka. Gdy przestąpił próg, zatrzasnęły się, a płacz momentalnie ucichł. Latarka licho oświetlała pokój. Andy skierował jej światło na tablicę i zobaczył napis „Gdzie jest Twoje zbawienie, Andrew?”
-A kim Ty do cholery jesteś, żeby zadawać mi takie pytania?!
-Dlaczego Cię to interesuje, Andy?- głos istoty był dziwny, ale jakby Andy'emu znajomy
-Mieszasz mi w głowie od samego początku, gdy tu przybyłem!
-Ach tak, biedny człowieku. Nic nie zrozumiałeś, a chcesz poznać odpowiedzi na swoje pytania. Na wszystkie. Chcesz dominować. I jak to jest, Andy? Jak to jest być zagubionym w swoim umyśle? -Chcesz mnie zobaczyć? Myślę, że mój Pan pozwoli mi na to- Andrew w tym momencie poczuł czyjąś obecność tak blisko siebie że gdyby rozmówca chciał mu coś zrobić, Andy nie byłby w stanie zareagować. Oboje stali do siebie plecami. Andy'emu serce waliło jak młot. Upuścił latarkę, która się wyłączyła. Andy bał się podnieść przedmiot, nie mógł się ruszyć ze strachu
-Co robisz? Czy nie chciałeś mnie ujrzeć? Chyba muszę Ci to ułatwić- w jednej chwili w sali zrobiło się jasno, a to co zobaczył, o mało nie zwaliło go z nóg. Otoczony był trupami dzieci, powieszonymi niczym dekoracje na suficie. Czuł na plecach obecność swojego rozmówcy tak jak poprzednio, w ciemności.
-Co... co tu się stało?
-Widzisz, były niegrzeczne. A niegrzeczne dzieci spotyka kara
-Ty...- Andy wściekły odwrócił się i zobaczył...

-12-

-Katie?
-Witaj, kochanie
-Ale jak? Dlaczego?
-Nareszcie się spotykamy, po tych trzech długich latach
-Przecież Ty nie żyjesz!
-Dziwna sprawa, nie? Pamiętam ten wypadek, a później to miejsce. On przyszedł i powiedział, że ma dla mnie niespodziankę i mam tu czekać.
-On?
-Nikt go nie zna ani nie widział jego twarzy. Może poza jego sługusami.
-Czy Ty zrobiłaś to tym dzieciom?
-Nie... Chyba nie. Pamiętam, że tu byłam, ale nic więcej nie przychodzi mi do głowy
-Zabieram Cię stąd
-Nie możesz, Andy- głos Katie zmienił się, jakby w jej ciało weszła jakaś istota- Masz tu jeszcze sporo do zrobienia.
-Zostaw ją w spokoju!
-Chciałbym, ale niestety nie mogę. Nie spełniłeś jeszcze swojego zadania. Nie mogę również puścić wolno Twojej Katie. Do zobaczenia, Andy.
-Nie, czekaj...- ale Katie już zniknęła. Dzieci też nie było. „Czy to była iluzja? Czy Katie była wytworem mojej wyobraźni?” Na biurku dostrzegł stertę papierów i pożółkłą kopertą. Przejrzał dokumenty dotyczące dzieci i otworzył kopertę. Były w niej zdjęcia. Różne zdjęcia obcych mu dzieci. Na jednym ze zdjęć była jego córka. Maria stała uśmiechnięta na tle drzew w parku, do którego chodzili razem z Katie przed jej śmiercią. Andy otworzył szerzej oczy, gdy za jednym z drzew ujrzał Piramidogłowego. „Obserwowali nas. Od samego początku, od narodzin Marii. Czy On zabił Katie, żebym w końcu tu przyjechał? Po co?”
-Wyłaź, sukinsynu! Mamy do pogadania!
-Andy, przeszkodziłeś mi w kolacji. Mam nadzieję, że sprawa jest poważna- Andy przez chwilę był zaskoczony, że On odpowiedział mu od razu. „Pewnie cały czas na mnie patrzy”
-Zabiłeś moją żonę!
-Andy, Andy, Andy. Może nie robię wielu dobrych rzeczy, ale nie zniżyłbym się do tak... ludzkiego czynu. Aczkolwiek byłem na miejscu
-Co masz na myśli?!
-Zrobiłem kilka interesujących zdjęć- Andy zaczął nerwowo przeglądać obrazy z miejsca wypadku. Zamglona postać kierowcy stawała się coraz bardziej wyraźna z kolejnym zdjęciem. Na ostatnim zdjęciu Andy zobaczył siebie.
-Ja?! To niemożliwe!
-Jesteś pewien? Nie pamiętasz, co się wtedy działo?- przed oczyma Andy'ego ukazał się obraz tamtego dnia. Siedział sam przy stoliku w barze „Las Vegas” i popijał kolejną szkocką. Widział sam siebie, jak coraz mętniejszym wzrokiem wpatrywał się w szklankę. Wreszcie wstał i chwiejnym krokiem wyszedł z baru. Andy wyszedł za sobą i wsiadł do auta. Zaczął sobie przypominać. Ruszył, przyspieszył mocno. Pamiętał, że mógł sobie na to pozwolić, Katie przecież wyjechała. Alkohol i prędkość spowodowały, że niewiele już widział. Nagle coś wyskoczyło na drogę, ale Andy nie zdążył wyhamować. Przestraszony i jeszcze pijany uciekł jak najszybciej do domu. Gdy wrócił, nie był w stanie nic zrobić czy powiedzieć, po prostu położył się spać, a nazajutrz nic nie pamietał.
-O, Boże
-Nie, Andy. Bóg nie miał z tym nic wspólnego.
-Ale Katie miała wyjechać w delegację
-Nie zastanawiało Cię nigdy, dlaczego Maria nie jest w ogóle podobna do Ciebie?
-To... To się zdarza
-Andy, przestań zaprzeczać. Wiedziałeś jak jest, ale wyparłeś ten fakt ze swojej świadomości i żyłeś jak gdyby nigdy nic.
-To niemożliwe. Katie nie zrobiłaby mi takiej rzeczy.
-Przestań, Andy- Andy poczuł w głowie tak ogromny ból, jakby ktoś wbijał mu w nią gwoździe. Przeniósł się do swojego domu. Znów zobaczył siebie, tym razem sprzeczał się z Katie. Marii nie było w pobliżu. Pamiętał, że starali się nie kłócić przy niej, nie chcieli narażać jej na złe doświadczenia.
-Znowu wyjeżdżasz? To już trzeci raz w tym miesiącu
-Wiem, kochanie, ale szef strasznie naciskał na ten wyjazd. Gdybym miała wybór, na pewno bym została
-Wiem, ale... Dawno nie byliśmy nigdzie z Marią, strasznie za tym tęskni
-Obiecuję, że w przyszłym tygodniu będę do dyspozycji
-Tak samo mówiłaś wcześniej. Skąd mam wiedzieć, że teraz tak nie będzie?
-Andy, nie mam teraz na to czasu. Kocham Cię, wracam za parę dni. Pa- pocałował ją na do widzenia i zamknął za nią drzwi.
-Teraz wierzysz?- rzekł przybysz. Znowu byli w klasie
-Im bardziej sobie to uzmysławiam, tym mniej mam siły, by wypierać prawdę- Andy usiadł na podłodze- Ale je nie chciałem jej zabić!
-Przemyśl to, Andy. Byłeś sam, rozżalony tym, że nie wiedzie Wam się najlepiej. Potem się upiłeś i wsiadłeś za kółko. Resztę już znasz
-Kim Ty w ogóle jesteś, żeby mnie oceniać?!
-Nie oceniam Cię, Andy.
-To czego ode mnie chcesz?!
-Chcę, żebyś pogodził się z przeszłością. Chcę również, żebyś odpokutował. To miasto widział już wielu takich jak Ty. Mordercy i zwykli ludzie podobni do Ciebie, rozczarowani życiem, którzy żyją tylko ze względu na kogoś. Powiedz, czy gdybyś nie miał córki, żyłbyś dalej?- Andy czuł słabość swojego umysłu. „Czy tak boli prawda?” Słabł, ale chciał wiedzieć więcej. Łzy stanęły mu w oczach
-Co ja mam teraz zrobić?
-Musisz powiedzieć prawdę osobie, na którą przelałeś miłość do swojej żony
-Maria...
-Wtedy Twoje grzechy zostaną przebaczone, a Ty rozpoczniesz od nowa swoje życie. Narodzisz się na nowo- pociemniało i Andy znalazł się przed bramą wejściową swojej posiadłości. Serce waliło mu jak młot. Wiedział, że musi powiedzieć swojej córce prawdę, inaczej jego sumienie przeniesie go znowu do tego koszmaru. Szedł powoli, na nowo napawając się widokiem łanów zbóż majestatycznie targanych wiatrem. Zastanawiał się, czy Monica była tam naprawdę, tamto miejsce zdawało się takie nierealne. Stanął w końcu przed drzwiami swojego domu...

-13-

W salonie na fotelu siedziała Maria. Wpatrywała się w kominek, nie mogła widzieć ojca, który zamknął już za sobą drzwi
-Tatusiu, w nocy widziałam mamusię. Kazała mi na Ciebie czekać, bo masz mi coś do powiedzenia.
-Tak, kochanie. Pamiętasz, jak opowiadałem Ci o tym, jak odeszła mamusia?
-Tak, mała wypadek
-A wiesz, kto spowodował ten wypadek?
-Mówiłeś, że jakiś pijany kierowca
-Tym kierowcą... Och, kochanie- Andy'emu łzy płynęły po policzkach- Tym kierowcą byłem ja
-Tatusiu... naprawdę Ty to zrobiłeś mamusi?
-Tak, kochanie
-Ale dlaczego? Nie kochałeś jej?
-Oczywiście, że ją kochałem, skarbie
-Więc dlaczego mi ją zabrałeś?!
-Kochanie...
-Nie!! Nienawidzę Cię!- oczy Marii zapłonęły wściekłym ogniem. Andy znów nie mógł się poruszyć. Bał się swojej małej córeczki, która nagle stała się dorosłą kobietą, przepełnioną żalem i wściekłością
-Nie wybaczę Ci tego!- Andym zawładnęła nieprawdopodobnie brutalna siła, która z ogromnym impetem cisnęła nim o ścianę. Andy kaszlnął krwią, chciał coś powiedzieć, ale czuł podświadomie swój koniec. Po raz drugi został rzucony na ścianę tym razem nie pozwolono mu osunąć się na podłogę. Andy otworzył oczy, znowu ujrzał swoją córkę w tym transie. Oczy Marii nadal płonęły, dziewczynka władała tą piekielną siłą. Za jej pomocą wzięła z szuflady nóż, zerwała z Andy'ego koszulę i pośród jego przerażających krzyków wyryła mu na piersi napis: „Silent Hill pamięta”

-14-

Nazajutrz listonosz znalazł ciało Andy'ego przybite do ściany, z napisem na piersi i poderżniętym gardłem. Policja ani przybyli gapie nigdy nie widzieli tak okrutnej zbrodni. Po dziewczynce nie pozostał żaden ślad...

*****