niedziela, 13 maja 2012

Opowiadanie

Witajcie,
Wrzucam opowiadanie, które napisałem dzisiaj rano na zajęcia. Pisałem jakieś 40 minut, więc porywu nie ma, a całość można przeczytać w 5 minut. Potraktujmy to jako trening pisarski, bo muszę opieprzyć na łamach tego bloga eurosceptyków i innych dziwnych ludzi.
Enjoy!
PS. Zadanie polegało na napisaniu opowiadania z dwoma zakończeniami, więc nie dziwcie się, że tak właśnie jest.



Kolejny dzień, kolejny pocisk, kolejny trup na ziemi. Niczym się to dla Niego nie różniło. Uwielbiał stać wśród gapiów i podziwiać swoje dzieła. Jakby czekał na pytania tych znudzonych życiem przechodniów „Jak to się stało? Strzał z daleka czy bliska? Z tłumikiem czy bez?”. On by im powiedział. Powiedział z dumą i świadomością kolejnego zwycięstwa. Miał jeszcze jeden nawyk. Zawsze długo wpatrywał się w plamy krwi na chodnikach. Taki test Rorschacha dla pokręconych zabójców. Zresztą nigdy nie uważał się za normalnego, zwykłego człowieka. Wiedział, że utrata zdrowia mentalnego na rzecz niewypowiedzianych emocji to dobry utarg. Czuł, że ma władzę nad tymi marnymi duszami, jakby ukradł samej Śmierci kosę i decydował o ludzkim losie. Pamiętał przy tym jak pacierz swoje pierwsze zlecenie. Dziesięć lat temu jako młody chłopak miał zabić burmistrza jakiegoś grajdołka. Gdy zapytał dlaczego, w odpowiedzi usłyszał „Jeśli chcesz się wybić, stać się kimś i w końcu wyrwać się z tej dziury, zrobisz to. Wiem, że tego chcesz, każdy człowiek marzy o łatwym życiu, o kasie i kobietach. Możesz to zrobić, wystarczy jeden strzał...”. Wtedy pomyślał, że podpisuje układ z Diabłem. Cholera, nadal tak myśli i ku jego zaskoczeniu trochę go to kręci. Ale Diabeł (prawdziwego imienia swojego szefa nigdy nie poznał, został więc przy swoim pierwszym skojarzeniu) miał rację. Wielu facetów w jego wieku marzyło o forsie i łatwym życiu, nic więc dziwnego, że przyszło mu zabijać. Na początku dostał Berettę z tłumikiem, którą nadal trzyma w specjalnym miejscu w szafie, której siedem strzałów przeniosło go o stopień wyżej w życiu. Dostał wtedy tysiąc dolarów i mieszkanie, w którym żyje do dziś. Ta sentymentalność powinna go zgubić, ale przez lata doszlifował swój fach do tego stopnia, że nie bał się o nic. Zawsze siedemset metrów, zawsze siedem kul, zawsze co siedem dni. Jego zasada trzech siódemek działała na Niego jak talizman szczęścia. Nie wiedział, czy to policja jest po prostu niekompetentna czy to On jest tak perfekcyjny, nie interesowało go to specjalnie. Cieszył się każdym dniem zwykłego obywatela, a gdy nadchodził Siódmy Dzień, znikał. Miał jeszcze jedną zasadę, żadnych kobiet. Nie można pozwolić sobie nie odwrócenie uwagi miłością. Poza tym kobiety za dużo pytają, nie chciał dodatkowych ofiar, czułby się wtedy jak ostatni skurwiel.
***
Kolejny Siódmy Dzień. Ten jest jednak wyjątkowy, bo dziś ma specjalne zlecenie. Zrobi coś, czym narazi się wielu, może będzie musiał wyjechać z kraju i gdzieś się zaszyć. Może nawet będzie musiał zabić więcej osób, żeby oczyścić sobie drogę. Był też Plan Awaryjny, ale o tym nie chciał myśleć, jeszcze nie teraz. Dziś zabije Prezydenta. List od Diabła, zawierający plan działania, brzmiał: „Dziś, mój przyjacielu, jest historyczny dzień dla mnie, dla Ciebie i dla wszystkich tych szarych owieczek. Ten dzień przejdzie do historii. Dzisiaj uwolnimy się w końcu spod dyktatury tego człowieka. Musisz zabić Prezydenta. Ostrzegam Cię, przyjacielu, będzie to chyba najtrudniejsza misja w Twoim życiu. Dla Ciebie, ponieważ będziesz musiał nagiąć swoje niezłomne zasady, dla mnie, bo mogę stracić mojego najlepszego strzelca i przyjaciela. Ale pewnie nie chcesz o tym czytać, chcesz wiedzieć, jak to zrobisz. Za to Cię właśnie lubię, przyjacielu. Plan jest prosty, jego wykonanie i skuteczność zależy od Ciebie. Prezydent będzie odwiedzał nasze miasto, żeby podpisać kolejną odzierającą Nas z godności umowę z potenatem naftowym. Zatrzyma się w hotelu, który doskonale znasz, ponieważ tam właśnie zdażyła się ta tragedia, która pozostawiła zadrę w Twoim i moim sercu (Niech Jej ziemia lekką będzie). W pokoju 313, pod łózkiem, będzie znajdował się AK-47 z tłumikiem (pamiętasz tę rzeźnię w Moskwie? Stare, dobre czasy), którym wykonasz zadanie. Prezydent będzie mocno obstawiony przez ochronę, dlatego ich też będziesz musiał się pozbyć (sposób zostawiam Tobie). Staniesz z Nim twarzą w twarz i wykonasz wyrok, siedem kul za siedem grzechów. Dobrze będzie jak zatrzymasz się w tym hotelu zaraz po otrzymaniu tego listu. W recepcji będą wiedzieli, że ja Cię przysłałem. Powodzenia, przyjacielu.”
Szklanką whisky opanował drżenie rąk. Nie denerwował się, jego wewnętrzne dziecko było zachwycone perspektywą takiej zabawy. Po spaleniu listu nawet się nie pakował, wziął siedem dolarów i wyszedł na spacer do hotelu, wybadać teren, rozplanować drogi ucieczki. Plan Awaryjny jeszcze nie wchodził w grę, jeszcze nie. Po przybyciu do hotelu zauważył, że strasznie tu czysto. Posprzątali dobrze po ostaniej Jego wizycie. Wtedy nie był tu na zleceniu, a rozmyślanie o wydarzeniach z przeszłości bolało go piekielnie. Przeszedł więc do recepcji, poprosił o klucz i chwilę później znalazł się w pokoju 313. Nie szukał broni, wiedział, że Diabeł go nie zawiedzie, nie byłoby to w jego interesie. Poza tym On przeczuwał, że to zlecienie jest czymś więcej, niż to było do tej pory. Nigdy nie interesował się motywami szefa, ale teraz zaczął rozmyślać. Dlaczego Prezydent? Co chce osiągnąć Diabeł? Chce po trupach dojść do władzy? Czy to w ogóle możliwe? Wiedział, że jego szef ma wpływy w całym mieście, ale nigdy nie rozważał ambicjonalnego charakteru Diabła. Po częsci było to Jemu na rękę, miał zapewniony bezpieczny byt po wykonaniu zadania. Nikt nie będzie ścigał bohatera narodowego, którym zostanie okrzyknięty przez szefa.
Myślał o wszystkim tak długo, że zmęczenie wzięło górę. Musi się wyspać, jutro jego wielki dzień.
***
Cieszył się, że nigdy nie potrzebuje budzika. Jego organizm wyznaczył mu dokładną godzinę pobudki, która była dla Niego odpowiednia. I tak o siódmej siedem wstał, ogolił się, wziął prysznic i zjadł śniadanie. Ot, tak jakby szedł do pracy w jakimś wysokim biurowcu. Nawet jego ubiór mógł o tym zaświadczyć. Elegancki czarny garnitur Armaniego, czarna koszula, czarne buty. Typowy biznesmen średniej klasy z żoną i dwójką dzieciaków. Tego ranka otworzył walizkę, którą zostawił dla Niego Diabeł. Trochę się zawiódł, szef zawsze dostarczał mu jakieś fajne zabaweczki do jego piaskownicy. Standardowy AK-47 z elegancko dopasowanym tłumikiem i powiększonym do 45 pocisków magazynkiem nie zrobił na Nim większego wrażenia. No ale nie mógł nic na to poradzić, a lubił tę broń. Tyle pięknych wspomnień wyrył sobie w pamięci dzięki niej. Wyjął gnata z walizki, zważył w dłoniach i położył na łóżku. Prezydent już jest w hotelu, obsługa jest tu wyjątkowo rozmowna. Wynajął całe czwarte piętro i ma tylko czterech goryli w obstawie. Sama myśl o tym napawała Go radością. To będzie łatwiejsze niż wszystko, czego do tej pory dokonał. Wziął AK i wyszedł z pokoju...

ZAKOŃCZENIE 1
Jak to zwykle bywa o tej godzinie, korytarz był opustoszały. Tak jak kiedyś. Bolesne wspomnienia zmieszały Mu się z tymi przyjemnymi doznaniami, których właśnie doświadczał. Zawsze przed robotą chciał skakać z radości jak małe dziecko z nadmiarem cukru. Musiał się jednak skupić, nie chciał niczego spaprać. Znalazł schody pożarowe i spokojnie, po cichu wszedł na czwarte piętro. Tam oparł się o ścianę i wyjrzał na korytarz. Faktycznie, czterech goryli, a co gorsza, stoją razem. Zastanowił się chwilę i wycelował. Pierwsza seria powaliła dwóch. Skarcił się w duchu za swoją nieprecyzyjność, ponieważ jeden z ochroniarzy wpadł do pokoju Prezydenta, co mocno utrudnia sprawę. Na teraz musiał się jednak zająć tym trzecim, który oszołomiony nawet nie stawiał oporu. Siedem kul. Na jego szczęście ochroniarz, który przebywa z Prezydentem jest głupi, a drzwi nie są niezniszczalne. Wszedł podziurawionymi drzwiami do pokoju ostrożnie, nie chcąc zrobić niczego głupiego. Prezydent leżał na łóżku, sparaliżowany strachem. Pewnie pierwszy raz ktoś celuje do niego z karabinu. Siódmy Dzień, siedem kul. Hotelowy telefon zadzwonił, On odebrał. „Dobra robota, przyjacielu”

ZAKOŃCZENIE 2
Opustoszały korytarz trzeciego piętra nie zrobił na Nim wrażenia. Od dłuższego czasu niewielu turystów odwiedzało to miejsce, nic więc dziwnego, że Prezydent wybrał właśnie ten hotel. On był pewien, że winda, którą zamierzał w wielkim stylu rozpocząć zadanie, pojedzie dokładnie przed drzwi pokoju, w którym jest jego cel. Nie wiedział jedynie, ilu będzie ochroniarzy. Nie interesowało Go to jednak, zlecenie zostanie wykonane. Wszedł spokojnie do windy i wtedy zaatakowały go obrazy przeszłości. Przecież w tej windzie zginęła Ona. Opadł bezwładnie na podłogę walcząc z tymi demonami. Co się z nim dzieje? Jak tak będzie, to nie wykona zadania. Dlaczego to musiało być właśnie to miejsce? Z trudem podniósł sie i drżącą ręką wybrał czwórkę. Gdy drzwi windy się otworzyły, dwóch ochroniarzy chroniących pokój nie miało możliwości reakcji. Ku Jego satysfakcji nie było więcej żądnych ołowiu goryli, wszedł więc do prezydenckiego pokoju. Tam zobaczył człowieka, który na jego widok, a raczej na widok broni, którą dzierżył, zmoczył łóżko. Zabicie człowieka bojącego się śmierci jest znacznie przyjemniejsze, zmusza go do stawienia czoła swoim strachom.
„Dobra robota, przyjacielu”. Z łazienki wyszedł sam Diabeł, żeby mu pogratulować. Pierwszy raz widział szefa w całej okazałości. Ten jednak zrobił coś, czego On nigdy się nie spodziewał. Siódmy Dzień, siedem kul...