wtorek, 24 maja 2011

O maturze słów kilka, czyli wspomnień czar

Witajcie!
Dzisiaj miałem dylemat. Napisać jakiś ambitniejszy tekst i sprawdzić, czy nadal mam coś do powiedzenia czy też może walnąć sobie jakiś fajny, miły i przyjemny tekścik wspomnieniowy. Wybrałem to drugie, ponieważ na filozoficzne rozmyślania przyjdzie jeszcze czas (np. jutro), a poza tym muszę się zastanowić, czy pisząc tekst nie obrażę jakiejś tam głowy czy główki państwa. Cholera dzisiaj wie: dzisiaj tekścik, jutro ABW jak to mawiają mądrzy ludzie.

Wspomnieniowy tekścik dotyczyć ma moich przeżyć związanych z maturą. W większości moich, bo po pierwsze nie umiem czytać ludziom w głowach, a po drugie każdy inaczej przeżywał egzaminy, chociaż wielu z Was znajdzie tu punkt odniesienia do swojej osoby.
Nie będę tu poruszał tematu studniówki, bo kto był ten wie jak było, a kto nie był niech żałuje. Poza tym krótka relacja mojego autorstwa znajduje się gdzieś na www.zse.toya.net.pl. Zaczynamy!

3 maja - huragan
Swoją opowieść zaczynam dzień przed maturą z polskiego, a więc trzeciego maja. Uczucia tragiczne, w zasadzie nie mogłem się na niczym skupić, miałem kompletny chaos w głowie, zacząłem panikować. W końcu nazajutrz miał się odbyć najważniejszy dla mnie egzamin związany z moją przyszłością dziennikarską (chyba napiszę książkę "Od Technika Informatyka do Dziennikarza- historia prawdziwa"). Przez ostatnie parę dni studiowałem jeszcze dziesiątki streszczeń lektur, których nie chciało mi się czytać w technikum. W ogóle uważam, że program lektur powinien zostać mocno zreformowany, bo jest przestarzały i dla wielu po prostu nieprzystępny. Nie twierdzę, że trzeba usunąć takie klasyki jak Trylogia Sienkiewicza czy "Pan Tadeusz" czy dzieła Szekspira, ale nie zaszkodziłoby, gdyby np. "Nad Niemnem" czy "Lalka" zniknęły z kanonu. Nie wnoszą one żadnych użytecznych informacji, a dla 99% uczniów są po prostu nudne (najlepiej jest, gdy nauczyciel wypowiada słowa "to jest tak cholernie nudna książka...bla bla... za tydzień zaczynamy omawiać"). Tyle słowem dygresji, a 3 maja to Dzień Paniki.

4 maja- O, cholera..
.. to już dziś! Nerwy nieprawdopodobne, zresztą wszystkim się udziela nerwówka. Palacze zwiększają obroty, liczba paznokci u rąk spada na łeb na szyję, nerwowy śmiech maskuje strach. Ot, 4 maja. I zaczyna się egzamin. Wróć! Najpierw wypełniamy album kolecjonerski. Wielki pasek naklejek ląduje na ławce, naklejam machinalnie, stres robi swoje. Potrzebowałem wtedy jeszcze pieprzonej biurokracji. I zaczyna się. Serce wyrabia rekord prędkości, a ja próbuję zebrać myśli i zacząć wreszcie. Muszę przyznać, że zanim zabrałem się za czytanie tekstu minęło ok. 10-15 minut, podczas których oczy nie dały mi czytać, rozum się wyłączył i działałem jak robot. Po prostu przerzucałem strony. W końcu, jest! Wszystko wróciło do siebie, wiem gdzie i kim jestem oraz po co tu przyszedłem. Tak się zastanawiałem, kto wymyślał takie pytania jak "Wymień funkcję tej pierdółki w tekście..." i doszedłem do wniosku, że kogoś tu poniosło. Tyle. CKE, wykazaliście się, brawo. W wypracowaniu do wyboru "Granica" (kolejne dzieło Szatana) i wiersze. Czyli prosta i szybka egzekucja albo powolne umieranie na raty. No cóż, przynajmniej dłużej pożyję. Na szczęście wiersze wg mojej oceny nie były aż tak trudne do interpretacji. Zobaczymy 30 czerwca.. Koniec, można jechać do domu i czekać na matmę..

5 maja- 5kg lżejszy i matma
Czwartek, jedna matura za pasem, nie może być już gorzej. Na matematykę przyjechałem o wiele spokojniejszy niż poprzedniego dnia i nie miałem w zasadzie obaw, że coś pójdzie nie tak. Nie można wiele napisać o egzaminie, na który przychodzi się ze świadomością częściowej przynajmniej wygranej. I tak mi minęły 2 godziny, gdzie zrobiłem te zadania, które potrafiłem zrobić i poszło to całkiem nieźle. Wynik oscylujący w granicach 60% będzie dobrym wyznacznikiem moich umiejętności, z czego zdawałem sobie w pełni sprawę. Współczucia dla ludzi piszących rozszerzenie, gdyż mieli ledwo 10 minut więcej od nas (podstawa- 170 minut; rozszerzenie- 180 minut. Brawo, CKE).

6 maja- English is easy, hoe!
Chciałbym tu opisać bezdenną przepaść głupoty, w jakiej się nasza droga CKE niewątpliwie znajduje, czyli o egzaminie rozszerzonym z języka angielskiego. Otóż został on podzielony na dwie części. Pierwsza, trwająca 120 minut, sprawdzała nasze umiejętności pisarskie i gramatyczne. Potem nastąpiła przerwa... Na trzeźwo tego nie wymyśliliście, prawda? Przerwa?! Po jaką cholerę?! 30 minut przerwy, jakimi nas uraczono wystarczą, żeby człowieka kompletnie wybić z rytmu i osłabić koncentrację. Dlaczego akurat na angielskim, najprostszym przedmiocie na maturach (opinia potwierdzona przez mnóstwo osób)?! Nigdy tego nie pojmę i współczuję wszystkim, którzy musieli przez to przechodzić. Sam egzamin był w sumie bardzo prosty. Tyle.

Dni poprzedzające ustny egzamin z polskiego to kupa nauki i wkurwienia na okoliczne smarki, które postanowiły urządzić sobie bazę pod moimi oknami, job twoja mać. Do dnia egzaminu zdołałem się nauczyć prezentacji, a w kilku miejscach pozwoliłem sobie na kilka wariantów zdania.
11 maja- Szaaaatan, Szaaatan
No i nastał ten dzień. Wstałem wcześniej, spokojne śniadanko, 3-krotne powtórzenie prezentacji i jazda. Najgorszy moment dopadł mnie trzy kroki przed wejściem do sali, gdy zapomniałem wszystkiego i spanikowałem. W żołądku kamień, gorączka i próba uspokojenia skołatanych nerwów. Udało się dopiero przed samą prezentacją, podczas przygotowania przed komisją. Wziąłem kilka oddechów, spojrzałem przez okno, uśmiechnąłem sie w duchu i zacząłem referować. Gdy już zacząłem mówić, to już poleciało, nic nie było w stanie mnie zatrzymać. Nawet pytania komisji. Udało mi się osiągnąć 100%, co jest chyba niezłym wynikiem.

18 i 19 maja- Welcome again
Mam jedną prośbę do szkół: zatrudniajcie ludzi potrafiących biegle mówić po angielsku. Pani, która mnie egzaminowała, brzmiała jakby na siłę starała się dołożyć jakiś wymyślony na prędce akcent. Zrozumiałbym panią i bez akcentu, nie ma się o co martwić :) Wynik: 95%, nice.
Rozszerzenie to już wojna z nerwami, wygrana w pewnym stopniu. Wynik: 70%, very nice :)

I to w zasadzie wszytko o mojej przygodzie z maturą. Na szczęście nie muszę już jej powtarzać, więc od razu się lżej na sercu robi. Teraz czas na egzamin na technika, który przy odrobinie szczęścia i wiedzy będzie zaliczony. W międzyczasie znajdę pracę i będzie to dobry czas, te wakacje ;) Adieu!

W kąciku muzycznym Guns'n'Roses - Knockin' on the heavens door

2 komentarze:

  1. Czyli wybrałeś wiersze? Podziwiam za odwagę, interpretacja wierszy to najcięższy kawałek chleba na maturze z polskiego. Granica jest naprawdę łatwą książkę, w życiu jej nie przeczytałem (przez całe technikum, przeczytałem może 4 lektury), ale po przejrzeniu streszczenia i licznych opracowań w szkole wysmażyłem pracę na 5, na maturze też większych problemów nie miałem z pisaniem.
    I naprawdę aż tak się stresowałeś?:D Bez przesady mnie tylko ustne zestresowały i Ty narzekasz na dzieciaki pod oknami?-.- Wiesz, że za murem i pod moimi oknami również biegały i wrzeszczały i piszczały, normalnie ma się ochotę gówniarzy zabić:D
    Swoją drogą samą prezentację na ustny polski skończyłem pisać 3 dni przed egzaminem, a nauczyłem się ją mówić rano w dniu egzaminu:D I 90% uważam za wynik w moim wypadku dobry, ale co się stresu najadłem to inna sprawa. W połowie prezentacji wydawało mi się, że język wypełnia mi całe usta, a w gardle miałem tak sucho, że nie mogłem śliny przełknąć. Szkoda, że CKE nie pomyślało i nie wykazało się ludzkim gestem, kupując pół litrowe wody mineralne dla uczniów. Szkoda, że nie pozwolili nawet wnieść na salę butelki wody bez etykietek.

    Swoją drogą nie powinieneś pisać rozszerzenia z polskiego jak chcesz iść na dziennikarstwo?:D
    I jaki miałeś temat na rozszerzeniu z anglika? Bo koleżanka miała coś o multikulturowym charakterze Australii i roli odgrywanej przez Aborygenów!:d

    Ogólnie to cała moja szkoła dziękowała wszystkim bóstwom za to, że na maturze z polskiego była Granica i każdy bał się Nad Niemnem, Lalki i Chłopów;) Gdyby na maturze była jedna z tych lektur mógłbym oddać pustą kartę^ ^
    I masz rację, że lektury są przestarzałe i należałoby je zmienić, dodać parę nowszych. Przykładowo w swojej prezentacji maturalnej na polski (Apokaliptyczna wizja zagłady świata w literaturze) wykorzystałem powieść "Miasto Ślepców", w tej jednej książce znajdziemy motyw samotności, zagubienia, egzystencjalizmu ateistycznego, apokalipsy, kary za zbrodnie itp. Wprowadzając tą jedną lekturę można wywalić drugą np. Dżumę (również miałem ją na prezentacji i jest cholernie nudna).

    Swoją drogą wkurzyłem się, że komisja nie zadała mi absolutnie żadnego pytania dotyczącego Miasta Ślepców tylko dlatego, że nie jest to lektura szkolna. Ta powieść stanowiła 2/3 mojej pracy, a i tak pytali się tylko o Dżumę i Dies Irae-.-

    OdpowiedzUsuń
  2. Z rozszerzeniem z polskiego jakoś się rozminąłem (paru dni mi brakło na podjęcie decyzji... swoją drogą, też kurczę limit 3 miesiące przed maturą). Temat prezentacji miałem w miarę prosty, bo miałem coś o fałyszwych idolach w dzisiejszych czasach.
    I tak, nerwy miałem potężne na polskim pisemnym, ustnym i ang.rozszerzonym.. Bywa ;)

    OdpowiedzUsuń