Witajcie,
Z nudów zacząłem przeszukiwać moje dokumenty i znalazłem dziwny, acz intrygujący tekst jakoby o szczęściu. Tekst ma datę sprzed prawie roku, ale może się z tego wywiązać ciekawa dyskusja :) O ile mam jeszcze jakiś czytelników ;p Zapraszam !
Żyję w świecie, gdzie wszystko co dobre znika tak szybko, że nie można się tym nacieszyć. Pozostaje nadzieja, że jutro przyniesie chociaż chwilę szczęścia. Bo mimo, że nie lubimy gdy przychodzą czarne chmury, to uwielbiamy te małe chwile szczęścia. Czujemy wtedy, że możemy wszytko. Nie ważne; Zakochanie, szóstka w szkole, szóstka w totka... Chcemy szczęścia, inaczej po prostu byśmy nie istnieli jako byt znany wszystkim jako człowiek szczęśliwy. Bo czym jest szczęście? Chwilą uniesienia z drugą połówką, mimo iż tak naprawdę z nikim nie jesteśmy? Chwilą, gdy mamy za co pójść na imprezę, mimo że jutro będziemy kombinować, jak przeżyć? Każdy widzi to inaczej, każdy chce jednocześnie szczęścia. Ale żeby ktoś był szczęśliwy, ktoś musi być zraniony. Ot, cholerna równowaga w przyrodzie. Bo gdybyśmy zrobili sobie bilans życia, to pewnie wyszłoby na to, że częściej jesteśmy nieszczęśliwi, smutni lub po prostu wkurwieni. Ot, proza życia. Nieprzemijające koło fortuny toczy nasz los.
Ciekawe co się wtedy działo, że napisałem taki tekścik... Mógłby to być zaczątek ciekawej notki ;p
Pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz